Postać wybitnie charakterystyczna, wybrzmiewająca specyficznym humorem (przez niektórych niekiedy niezrozumiałym), potrafiąca podczas obozów wędrownych za granicą do ważącego ponad 30 kg plecaka dorzucić jeszcze kilogram-półtora winylowych płyt gramofonowych, kupionych gdzieś w Czechosłowacji czy też Bułgarii - były to zwykle niedostępne w ówczesnej „stanowojennej” Polsce licencyjne reedycje płyt rockowych, wydawane przez czechosłowacki Supraphon i bułgarski Balkanton. Pamiętam, że podczas przejścia Sudetów czeskich w 1986 r., trwającej ponad 40 dni imprezy, do obrzydliwie ciężkiego już plecaka wrzucił kilka swoich nowych gramofonowych skarbów. Wśród nich była ówczesna świeżynka - licencyjne wydanie płyty Perfect Strangers ukochanego przez Marka zespołu Deep Purple. Ukochanego zresztą nie tylko przez niego.
Cenił dobre piwo i knajpki, w których ten napój spożywał. Miał zwyczaj poświęcać jeden-dwa kadry kliszy w swoim aparacie na zrobienie zdjęcia każdego lokalu, w którym wypił piwo. Rozbawiał nas tym, niektórych dziwił, bo przecież ze standardowej błony fotograficznej można było zrobić jedynie 36 zdjęć. „Szkoda kadrów na takie pierdoły” - te słowa Marek słyszał z wielu ust. Tymczasem po latach trzeba na to spojrzeć zupełnie inaczej. Te zdjęcia, o ile spuścizna fotograficzna po Marku się zachowała, nabierają naprawdę dużej wartości. Spróbujcie znaleźć gdzieś w sieci (portalu polska-org.pl nie wyłączając) zdjęcia chociażby GS-owskich knajp w Męcince czy też Pisarzowicach. Mam w oczach Marka fotografującego te obiekty podczas obozu sylwestrowego w 1986 r. w Myśliborzu (chodzi o Męcinkę) i przejścia z Marciszowa do Nowej Białki na rozpoczęcie sezonu 1987 r. (Pisarzowice). A takich Męcinek i Pisarzowic były przecież setki.
Miał też fantazję, niekiedy niezrozumiałą nawet przez Jego bliskich. Bodajże w 1985 lub 1986 r. wyjechał na miesiąc do Norwegii do pracy. Zarobił naprawdę sporo. Do Polski nie przywiózł nawet złamanego grosza. Prosto z Oslo przepłynął promem do Wielkiej Brytanii. Wydał wszystkie zarobione w Norwegii pieniądze na muzykę (koncert Pink Floyd i kilka innych; płyty) i na wydarzenia sportowe, m.in. na mecz piłki nożnej w świątyni futbolu, czyli na londyńskim Wembley (Marek mówił, że jednym z zespołów był FC Liverpool, możliwe więc, że był to finał Pucharu Anglii i mecz Liverpool - Everton 3:1; 10 maja 1986 r.). Dziś to dziwi, ale w tamtych ponurych w naszym kraju czasach można to było nazwać „zachłyśnięciem się prawdziwym światem”.
Można byłoby jeszcze długo snuć to wspomnienie... Może będzie jednak lepsza okazja pogadać o Marku przy jakimś ognisku?
Marka mam na kilkudziesięciu fotografiach - tu wybrałem tylko parę z nich.
Zakończenie sezonu SKPS 1983 Rybnica Mała i portrety (dzieło Andrzeja Rysia) przyjmowanych do koła nowych przewodników. Na dole po lewej twarz Marka (10 grudnia 1983 r.)
Marek z charakterystycznym dla siebie, lekko kpiącym uśmiechem, w czeskiej motorowce. Zmierzamy do stacji kolejowej Horní Poustevna - miejsca rozpoczęcia przejścia czeskich Sudetów w 1986 r. (25 sierpnia 1986 r.)
Pierwszy dzień przejścia czeskich Sudetów - Marek i charakterystyczna dla Łużyc architektura - Velký Šenov na Pogórzu Łużyckim (25 sierpnia 1986 r.)
Mareczek w chwili startu do drugiego dnia przejścia czeskich Sudetów - fotka zrobiona na boisku piłkarskim w Rybniště, gdzie pozwolono nam rozbić nasze namioty (26 sierpnia 1986 r.)
Rozpoczęcie sezonu SKPS 1989 w Nowej Białce, w nieistniejącej już stacji turystycznej „U Czajnika” - tematem przewodnim imprezy było to, czym wówczas żyła cała Polska, czyli obrady okrągłego stołu - Marek wcielił się w rolę gen. Czesława Kiszczaka (4 marca 1989 r.)
Przy najbliższej okazji, gdy będę w Libercu, podejdę do jednej z restauracji na rynku. Marek wie, o którą i o co chodzi...