W dniu 28 kwietnia straciliśmy naszego kolegę, Marka Lewego, aktywnie działającego w Studenckim Kole Przewodników Sudeckich w burzliwych latach 80. minionego wieku. Marek, student Politechniki Wrocławskiej, uczestniczył w kursie SKPS w sezonie 1982/83, i został otrząśnięty na przewodnika już 10 grudnia 1983 r. w Rybnicy Małej (ośrodek wypoczynkowy wałbrzyskiej Kalkomanii), podczas Zakończenia Sezonu SKPS 1983.
Postać wybitnie charakterystyczna, wybrzmiewająca specyficznym humorem (przez niektórych niekiedy niezrozumiałym), potrafiąca podczas obozów wędrownych za granicą do ważącego ponad 30 kg plecaka dorzucić jeszcze kilogram-półtora winylowych płyt gramofonowych, kupionych gdzieś w Czechosłowacji czy też Bułgarii - były to zwykle niedostępne w ówczesnej „stanowojennej” Polsce licencyjne reedycje płyt rockowych, wydawane przez czechosłowacki Supraphon i bułgarski Balkanton. Pamiętam, że podczas przejścia Sudetów czeskich w 1986 r., trwającej ponad 40 dni imprezy, do obrzydliwie ciężkiego już plecaka wrzucił kilka swoich nowych gramofonowych skarbów. Wśród nich była ówczesna świeżynka - licencyjne wydanie płyty Perfect Strangers ukochanego przez Marka zespołu Deep Purple. Ukochanego zresztą nie tylko przez niego.
Cenił dobre piwo i knajpki, w których ten napój spożywał. Miał zwyczaj poświęcać jeden-dwa kadry kliszy w swoim aparacie na zrobienie zdjęcia każdego lokalu, w którym wypił piwo. Rozbawiał nas tym, niektórych dziwił, bo przecież ze standardowej błony fotograficznej można było zrobić jedynie 36 zdjęć. „Szkoda kadrów na takie pierdoły” - te słowa Marek słyszał z wielu ust. Tymczasem po latach trzeba na to spojrzeć zupełnie inaczej. Te zdjęcia, o ile spuścizna fotograficzna po Marku się zachowała, nabierają naprawdę dużej wartości. Spróbujcie znaleźć gdzieś w sieci (portalu polska-org.pl nie wyłączając) zdjęcia chociażby GS-owskich knajp w Męcince czy też Pisarzowicach. Mam w oczach Marka fotografującego te obiekty podczas obozu sylwestrowego w 1986 r. w Myśliborzu (chodzi o Męcinkę) i przejścia z Marciszowa do Nowej Białki na rozpoczęcie sezonu 1987 r. (Pisarzowice). A takich Męcinek i Pisarzowic były przecież setki.
Miał też fantazję, niekiedy niezrozumiałą nawet przez Jego bliskich. Bodajże w 1985 lub 1986 r. wyjechał na miesiąc do Norwegii do pracy. Zarobił naprawdę sporo. Do Polski nie przywiózł nawet złamanego grosza. Prosto z Oslo przepłynął promem do Wielkiej Brytanii. Wydał wszystkie zarobione w Norwegii pieniądze na muzykę (koncert Pink Floyd i kilka innych; płyty) i na wydarzenia sportowe, m.in. na mecz piłki nożnej w świątyni futbolu, czyli na londyńskim Wembley (Marek mówił, że jednym z zespołów był FC Liverpool, możliwe więc, że był to finał Pucharu Anglii i mecz Liverpool - Everton 3:1; 10 maja 1986 r.). Dziś to dziwi, ale w tamtych ponurych w naszym kraju czasach można to było nazwać „zachłyśnięciem się prawdziwym światem”.
Można byłoby jeszcze długo snuć to wspomnienie... Może będzie jednak lepsza okazja pogadać o Marku przy jakimś ognisku?
Marka mam na kilkudziesięciu fotografiach - tu wybrałem tylko parę z nich.
Zakończenie sezonu SKPS 1983 Rybnica Mała i portrety (dzieło Andrzeja Rysia) przyjmowanych do koła nowych przewodników. Na dole po lewej twarz Marka (10 grudnia 1983 r.)
Marek z charakterystycznym dla siebie, lekko kpiącym uśmiechem, w czeskiej motorowce. Zmierzamy do stacji kolejowej Horní Poustevna - miejsca rozpoczęcia przejścia czeskich Sudetów w 1986 r. (25 sierpnia 1986 r.)
Pierwszy dzień przejścia czeskich Sudetów - Marek i charakterystyczna dla Łużyc architektura - Velký Šenov na Pogórzu Łużyckim (25 sierpnia 1986 r.)
Mareczek w chwili startu do drugiego dnia przejścia czeskich Sudetów - fotka zrobiona na boisku piłkarskim w Rybniště, gdzie pozwolono nam rozbić nasze namioty (26 sierpnia 1986 r.)
Rozpoczęcie sezonu SKPS 1989 w Nowej Białce, w nieistniejącej już stacji turystycznej „U Czajnika” - tematem przewodnim imprezy było to, czym wówczas żyła cała Polska, czyli obrady okrągłego stołu - Marek wcielił się w rolę gen. Czesława Kiszczaka (4 marca 1989 r.)
Przy najbliższej okazji, gdy będę w Libercu, podejdę do jednej z restauracji na rynku. Marek wie, o którą i o co chodzi...