Na kolorowo - czarno-białym szlakiem

informacje, wrażenia, relacje etc. {Każdy nowy temat proszę zaczynać od daty w formacie yyyy.mm.dd}

Re: Na kolorowo - czarno-białym szlakiem

Postautor: KrzysiekJ » 10 sie 2014, 00:32

Czwartek, 29 sierpnia 2913 r. Trzynasty dzień przejścia

Trzynasty dzień wędrówki - jaki będzie? O tym myśleliśmy i nad tym się zastanawialiśmy dzień i dwa wcześniej. W sam czwartek rozmyślań już tego rodzaju nie było - trzeba było wstać, coś zjeść, spakować się i wyruszyć. "Czy to w słońce, czy to w deszcz"...

Tuż przed siódmą rano raczej byłoby "to w deszcz". Nie padało, ale mżyło i dosyć ciężkie chmury wisiały nad naszą doliną. Było tak, jak dwadzieścia cztery godziny wcześniej o tej samej porze

Obrazek

Obrazek

Ale w ciągu dosłownie paru minut jakieś pierwsze promienie słońca zaczęły przebijać się przez chmury i nadrzeczne mgiełki

Obrazek

Ola, która tuż po siódmej wytarabaniła się z budynku, który cały czas spowity był mgłą, z niedowierzaniem patrzyła na otaczające nas góry...

Obrazek

A było na co patrzeć, bo w ciągu kilku następnych minut zaczęło wyłazić najprawdziwsze słoneczko. Na razie bardzo nieśmiało...

Obrazek

Ale już w jakiś czas później wszędzie nad nami było niebiesko

Obrazek

Znalazłem wtedy chwilę czasu, aby pobiec na drugą stronę rzeki (nie, nie po kamieniach, tylko przez most) i obejrzeć stare budynki cantonu Cernatul - wcześniej odstraszały mnie mokre osty, pokrzywy i olbrzymie jeżynowe chaszcze.

Budynki te wyglądały, jakby od kilku lat nie były wykorzystywane przez robotników leśnych. Ale na doraźny kibelek - gdyby na przykład "nasz" canton był zajęty - z pewnością by się jeszcze nadawały. Za kilka lat najpewniej jednak popadną w totalną ruinę. Trochę szkoda...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jeszcze kilka chwil, kilka ostatnich fotografii naszego kantonu, i tuż przed wpół do dziesiątej możemy wreszcie wyruszać.

W góry Penteleu...

Obrazek

Dociśnięte przez kilka dni padającego deszczu do leśnych muraw goryczki zaczynały podnosić swoje kwiaty do słońca

Obrazek

Wszystko wokół parowało, ale na szczęście gromadzące się nad nami chmury nie groziły już nam opadami

Obrazek

Powoli wychodziliśmy z lasu. Zaczęły otwierać się pierwsze od kilku dni widoki i panoramy. Po niespecjalnie widokowych górach Podu Calului (niezbyt wysokich i zalesionych, ale także nie rozpieszczających nas pogodą) góry Penteleu zaczęły przypominać nam pasma, przez które przechodziliśmy w pierwszych dniach naszej wędrówki. Trochę to inny rodzaj połonin, ale jednak - połonin.

Obrazek

W pobliżu górnej granicy lasu, tuż przed wejściem na połoniny, natknęliśmy się na czynną bacówkę...

Obrazek

Dla Oli i Zbyszka była to okazja, aby po raz pierwszy od trzech dni zobaczyć - poza moją osobą - przedstawicieli gatunku Homo sapiens. Ja dzień wcześniej w Varlaam miałem szczęście porozmawiać z aż dwiema osobami ;)

Obrazek

Również i pasterze byli mocno zaskoczeni, że po tak długich opadach, tak wcześnie (było dwadzieścia parę minut po jedenastej) jacyś turyści - i to w dodatku nie Rumuni - wędrują po tym zakątku Karpat

Obrazek

Z bacówki na Penteleu prowadziła dosyć rozjeżdżona droga. Rozjeżdżona przez samochody meteorologów, którzy pod szczytem, na jego zachodnich skłonach, mają swoją stację. Jakoś trzeba było ten nienajpiękniejszy odcinek trasy przejść...

Obrazek

Krajobrazy wokół robiły się coraz ciekawsze. Zwłaszcza w kierunku północnym i północno-zachodnim. Gdzieś tam po tym grzbiecie będziemy już za kilka godzin zmierzać w stronę Comandau.

Obrazek

A za nami - na zachodzie? Jakieś północne partie gór Podu Calului a za nimi jeszcze od nich niższe Góry Bretcu.

Obrazek

Dotarliśmy wreszcie do stacji meteorologicznej pod szczytem Penteleu.

Obrazek

Można było pierwszy raz w tym dniu na odrobinę dłużej zrzucić plecaki...

Obrazek

Tym bardziej, że borówki na Olę już czekały

Obrazek

Obrazek

Gdzieś tam, za tymi góreczkami, jest Comandau...

Obrazek

Ale wcześniej trzeba jeszcze wdrapać się na szczyt Penteleu - droga niestety w dalszym ciągu rozjeżdżona. Zapewne pracownicy stacji podjeżdżają na szczyt, na którym również znajdują się instrumenty pomiarowe, jakimiś pojazdami mechanicznymi. Myśleliśmy też, że swój udział w zniszczeniu ścieżki mają też miłośnicy crossów motocyklowych i , ale na szczęście chyba jednak nie. Taka droga jest tylko do wierzchołka Penteleu, ze szczytu w innych kierunkach wiodą jedynie wąskie, niektóre ledwo widoczne w terenie ścieżki.

Obrazek

Obrazek

A widok z podejścia na szczyt robił się coraz bardziej rozległy. Zresztą nie ma się czemu dziwić, wysokość 1771 m n.p.m. to już jest jakiś konkret, zwłaszcza w tej części Karpat, w których wyraźnie wyższych pasm po prostu nie ma.

Obrazek

Tuż przed szczytem wreszcie ujrzeliśmy pasma, które wcześniej zasłaniał nam masyw Penteleu. Najrozleglejszym z nich są Góry Vrancei, leżące na wschód i północny wschód od Penteleu. Gdzieś tam na horyzoncie dostrzegliśmy jedne z wyższych wierzchołków tego pasma - Vf. Giurgiu (1700 m n.p.m. - najwyższe wzniesienie przy lewej krawędzi fotografii) oraz Vf. Pietrosul (1676 m n.p.m.; to ten rozłożysty szczyt widoczny na lewo od skałki na pierwszym planie).

Obrazek

A to? Północno-zachodnia część jakże nam bliskich gór Podu Calului i sąsiadujące z nimi góry Bretcu. Widać też fragment gór Vrancei - ten, który leży na zachód od najwyższego w tym paśmie szczytu Goru (1785 m n.p.m.). W tej mozaice gór naprawdę trudno się połapać, co tu jest czym. Może rację mają geografowie węgierscy, którzy cały ten rejon nazywają Háromszéki Havasok (odpowiednik Gór Vrancei, ale w znacznie szerszym zakresie geograficznym).

Obrazek

A to już coś na północ od nas - może północna część Gór Vrancei, ale może już nawet pierwsze leżące na północ od Karpat Zakrętu pasmo wschodniokarpackie, czyli Góry Nemira?

Obrazek

I tak zachwycając się widokami z podejścia na szczyt wreszcie dotarliśmy na jego wierzchołek!

Obrazek

A tam już nas całkiem zamurowało - jak okiem sięgnąć nie widać żadnej osady, choćby najmniejszej wioski. Nawet bacówki, które gdzieś w tych górach powinny być, schowały się przed naszym wzrokiem. O tym, że jest coś takiego jak architektura świadczył tylko widoczny nieco poniżej szczytu budynek stacji meteorologicznej.

Obrazek

A na wschód od nas górne piętro doliny potoku Şapte Izvoare (można to tłumaczyć mniej więcej jaki dolina Siedmiu Źródeł). A ten zgrabny zalesiony kopulasty szczyt po prawej stronie fotografii to mający 1567 m wysokości Golul Miclauş.

Obrazek

Na północ od szczytu Penteleu rozciąga się główny grzbiet tych gór z kilkoma kulninacjami - m.in. Crucea Fetei (1677 m n.p.m.) i Curuiul (1608 m n.p.m.). Właśnie tym grzbietem będziemy wędrować dalej.

Obrazek

O tak wygląda nieco dalej oddalona od szczytu Penteleu część - to będzie nas czekało jeszcze w tym dniu.

Obrazek

I tak się zachwyciliśmy tymi widoczkami, że w końcu zreflektowaliśmy się, że zaczynamy robić po raz kolejny praktycznie te same fotografie....

Obrazek

Obrazek

A plecaki czekały. Znów trzeba było je zarzucić na ramiona.

Obrazek

I zacząć schodzić w dół - na północ. Vârful Penteleu był praktycznie ostatnią większą górą na naszym przejściu. Teraz pozostawało teoretycznie tylko zejście - ale ono jeszcze trochę potrwało...

Obrazek


Obrazek

Okazuje się, że grzbiet schodzący na północ od szczytu Penteleu to permanentne góra-dół góra-dół.

Ale się nie dłużyło - wszędzie jagody i borówki... Większe i dorodniejsze niż we wcześniej przemierzanych przez nas górach. Nikt ich nie zrywał, nie spotkaliśmy w tych górach żadnych jagodziarzy, po prostu nikogo, kto byłby jagodami i borówkami zainteresowany...

Obrazek

Obrazek

Częściej patrzyliśmy się pod nogi, niż na otaczające nas góry - jagody stały się ważniejsze niż widoki. Zaledwie jedną fotkę "strzeliłem" do tyłu - aby uchwycić sylwetkę pozostającego za naszymi plecami Vârful Penteleu.

Obrazek

Nieco częściej rzucaliśmy okiem na boki - na przykład na zgrabną sylwetkę Golul Miclauş.

Obrazek

Później było zejście poniżej górnej granicy lasu i wędrówka przez mocno przesuszony las iglasty...

Obrazek

... w którym sobie rosły takie maleństwa.

Obrazek

Potem znowuż grzbiet jagodowo-borówkowy, ale miejscami i malinowy...

Obrazek

Następnie zaś weszliśmy na polanę Crucea Fetei (pod szczytem o nazwie Vârful Fetii) i już wiedzieliśmy, dlaczego tak się to miejsce nazywa - "Crucea" w języku rumuńskim to krzyż.

Obrazek

A tak nawiasem mówiąc, to krzyż z tej polany - ten z prawej strony zdjęcia - jeszcze kilkanaście lat temu nie znajdował się pod tym daszkiem, tylko stał wkopany na środku polany. Jego fotografia z sierpnia 1998 r., gdy był jeszcze "wolnostojący", znajduje się m.in. w galerii Klubu Karpackiego.

http://www.klub-karpacki.org/galeria/4. ... nteleu.txt [ósma fotka od góry, po kliknięciu się powiększy]

Na polanie tej natknęliśmy się na pierwszą w tych górach wodę - ostatni raz mieliśmy ją jeszcze po południowo-zachodniej stronie Vf. Penteleu - w pobliżu bacówki. Bezwodny odcinek to praktycznie pięciogodzinna wędrówka.

Obrazek

A potem dalsze przemierzanie grzbietu, juz gdzieś w rejonie szczytu o uroczej nazwie Balabanul

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pomiędzy Balabanulem a szczytem Curuiul (1608 m n.p.m.) natknęliśmy się na następny stojący na połoninie krzyż. Był on zaznaczony na mapie, dzięki czemu w miarę dokładnie zorientowaliśmy się, w którym miejscu się znajdowaliśmy. Jagody nas mocno spowolniły - wypadało przyśpieszyć. Zapomnieliśmy całkiem, że to nasz przedostatni dzień w górach.


Obrazek

Już ignorując penteleuskie borówki dotarliśmy w rejon przełęczy Balescu. Widoki piękne...


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mniej piękne natomiast było to, że trochę pogubiliśmy się w rejonie znajdującej się w tym miejscu bacówki Balescu. O ile wcześniej nigdy nie mieliśmy problemów z pasterzami i psami pilnującymi owiec, tu trafiliśmy na wyjątkowo wrednych górali. Zupełnie nie przywoływali owczarków, mimo, że niewątpliwie słyszeli ich szczekanie. Nawet się nie obrócili w naszą stronę. A ponieważ zbliżał się już zmierzch i owce wracały z hal do bacówki, musieliśmy zejść ze ścieżki na odległość kilkudziesięciu metrów od niej. W trzy minuty później znaleźliśmy kontynuację szlaku, ale to były to dwa-trzy ostatnie znaki czerwonego pasa, jakie udało nam się namierzyć. Nagle, w pobliżu opuszczonej tzw. starej bacówki Balescu wszystko się urwało. Natknęliśmy się na jeden stary znak, ale był to czarny pasek (takiego koloru szlaków w Rumunii nie ma: są znaki żółte, niebieskie i czerwone, czyli barwy z rumuńskiej flagi narodowej). Przyjrzeliśmy się mu bliżej - spod czarnej farby wyłaniała się ledwo widoczna farba czerwona. Czyli ktoś złośliwie zamalował stary znak. Na dwóch innych drzewach znaleźliśmy zestrugane siekierą fragmenty kory - na takiej wysokości, na jakiej zwykle maluje się znaki szlaków. Możliwe, że nieprzychylni turystom pasterze chcieli w ten sposób plecakowiczom obrzydzić szlak. I chyba zrobili to dosyć skutecznie.

Trzy miesiące po naszym powrocie spotkałem podczas Spotkań Rumuńskich w chatce "Pietraszonka" chłopaków, którzy pokonywali również w lecie 2013 r. cały Łuk Karpat. I oni się w tym miejscu pogubili. Podobnie jak i my dość dosadnie złorzeczyli na tamtejszych pasterzy.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że przełęcz Balescu jest zwornikiem kilku grzbietów, pomiędzy którymi znajdują się dosyć kręte w swych górnych partiach doliny. Po dwudziestu paru minutach prób znalezienia szlaku postanowiliśmy świadomie z niego (o ile istniał?) zejść. Trzeba było tylko wybrać ten spośród odchodzących od przełęczy grzbietów, który poprowadzi nas na północ.

I taki najbardziej nam pasujący (ale wtedy!) grzbiet wybraliśmy, myśląc, że to jest grzbiet główny zarówno gór Penteleu, jak i główny grzbiet Karpat. Przy wyborze patrzyliśmy na mapę, na kompas, jeszcze raz na mapę i - jak się później okazało - spudłowaliśmy. Ale jednocześnie, ale to się okazało jeszcze później, dość wyraźnie skróciliśmy sobie czasowo drogę do Comandau. Na bliższe wyjaśnienie tego zdawałoby się paradoksu przyjdzie czas nieco później.

Przed opuszczeniem grzbietu w rejonie przełęczy Balescu posiedzieliśmy sobie przez jakiś czas w starej bacówce. Przeczekiwaliśmy jakiś ciepły, letni deszcz, który nagle - dosłownie na piętnaście minut - się skądś przypałętał. Jakże był inny od tego karpackiego deszczu, który tak nam dawał w kość przez kilka poprzednich dni i nocy.

Padało, a jednocześnie było bardzo słonecznie.

Obrazek

Obrazek

I trochę tak refleksyjnie i melancholijnie, że to już jutro, o tej samej porze, nie będziemy już wędrować karpackimi ścieżkami.

Obrazek

Przestało padać, nad opuszczoną bacówką Balescu pojawiła się tęcza.

Obrazek

A wybrany przez nas grzbiet początkowo szedł sobie na północ, czyli tak jak chcieliśmy. Później grzbietowa ścieżka stała się ścieżką trawersującą grzbiet. I sam grzbiet i ścieżka nagle zaczęła wykręcać na północny wschód. Schodziliśmy coraz niżej - wracać na główny grzbiet już nie było sensu. Gorzej by było, gdyby ścieżka nagle zaczęła wykręcać w kierunku wschodnim. Nie skręciła, ale... zeszła sobie do doliny. Grzbietową to już ona nie była...

Wtedy spotkaliśmy pierwszego niedźwiedzia podczas naszego przejścia. Wyszedł z lasu, z lewej strony drogi, zatrzymał się na sekundę na jej środku, popatrzył na Zbyszka, który znajdował się na czele naszej grupki, i majestatycznie przeszedł (miś, a nie Zbysiu) w las po prawej stronie drogi. Nikt nie próbował robić zdjęć, od kilkunastu minut było już szaro i Zbyszkowy oraz mój aparat znajdowały się już w kaburach.

Było już ciemno, gdy zeszliśmy do doliny dość sporej rzeki. Płynęła ona sobie na... na południowy wschód. Znajdowaliśmy się więc po wschodniej stronie głównego grzbietu Karpat (i gór Penteleu), a przecież Comandau, do którego mieliśmy dojść następnego dnia tak tylko trochę po południu, znajduje się po zachodniej stronie grzbietu. Paniki jednak nie było. Wiedzieliśmy, że to dolina rzeki Bâşca Mici (Byszka Mała). Dnem tej doliny wiedzie droga w stronę dość niskiej przełęczy Duluşor (1200 m n.p.m.), która znajduje się w głównym grzbiecie Karpat i za którą - w odległości niespełna 10 kilometrów na zachód - znajduje się Comandau.

Schodząc do doliny Bâşca Mica nie wiedzieliśmy tylko, w którym dokładnie miejscu jej biegu się znajdujemy. Zobaczyliśmy światła jakichś budynków. Podeszliśmy bliżej, zapukaliśmy, przywitało nas szczekanie psów (ale jakieś takie przyjazne) i wkrótce ujrzeliśmy człowieka zapraszającego nas do wnętrza. Mówił tylko po rumuńsku. Najpierw zapytaliśmy się, gdzie dokładnie jesteśmy. Była to "Pastravaria Muşa" (Pstrągarnia Muşa), która zaznaczona była na mapie. Ścieżka, którą schodziliśmy z grzbietu, nie zrzuciła nas za bardzo w dół doliny Bâşca Mica. Miejsce to znajdowało się najwyżej pięć godzin marszu dobrą bitą drogą od Comandau.

Nasz rozmówca zgodził się nas także ugościć. Ale najpierw nakarmił - ser, mamałyga, chleb. Wszystko bardzo dobre. Tak w ogóle to nieświadomie wpakowaliśmy się w imprezę jakichś Rumunów. Tylko jedna osoba coś tam mówiła po angielsku, łatwiej było zrozumieć - przynajmniej mi - ich rumuński.

Gospodarz odwiódł nas od pomysłu rozbijania namiotów. Zaproponował nocleg w jednym z budynków noclegowych pstrągarni. Za fajne pieniądze (czyli naprawdę za niską kwotę) mieliśmy świetne warunki. Odpadał też problem zarówno nocnego stawiania namiotów, jak i ich porannego zwijania. Szybko zorientowaliśmy się, że gospodarz, czy może raczej pilnujący obiektu, tak trochę "dorabia na boku". Poprosił nas bowiem, aby w naszym domku nie zapalać światła od strony drogi wiodącej doliną, tylko od strony przeciwnej, takiej bardziej ukrytej przed przypadkowymi spojrzeniami ludzi idących lub jadących drogą. Zastosowaliśmy się...

Zresztą szybko poszliśmy spać...

C.D.N.
KrzysiekJ
 
Posty: 174
Rejestracja: 22 gru 2013, 01:43

Re: Na kolorowo - czarno-białym szlakiem

Postautor: KrzysiekJ » 27 gru 2014, 16:48

Piątek, 30 sierpnia 2013 r. Czternasty dzień przejścia.

Ostatni dzień naszej wędrówki. Dzień szczególny dla całej naszej trójki, gdyż zamykający pewną dość nietypową górską przygodę. Dla mnie ten dzień miał jeszcze jeden istotny wymiar. Był to mój setny dzień spędzony na górskim szlaku w rumuńskich Karpatach. Zaczęło się przeszło 30 lat wcześniej, bo w sierpniu 1982 r., w południowokarpackim Retezacie i tak - z większymi i mniejszymi przerwami - ciągnie się to już ponad trzy dekady. I właściwie każdy spośród tych dziewięćdziesięciu dziewięciu wcześniejszych karpackich dni jest w mej pamięci zakotwiczony. Wspomnienia z innych gór, nawet tych wyższych od Karpat, wyblakły niczym stare ORWO-wskie przeźrocza, natomiast najrozmaitsze karpackie obrazki, szelest, a po ulewach także i ryk tamtejszych potoków, kurz na spalonych sierpniowym słońcem pasterskich płajach, na tychże płajach sierpniowe błoto, twarze kolegów i przyjaciół, zapachy mokrego lasu, smak przygotowywanych posiłków a nawet kolejność śpiewanych przy ognisku piosenek (pamiętam, że jedyny raz "Balladę o spalonej synagodze" Jacka Kaczmarskiego śpiewaliśmy właśnie w rumuńskich Karpatach, w dolinie Frumoasy w górach Lotru) cały czas okupują moją pamięć. I oby okupowały ją jak najdłużej.

I tylko szkoda, że w tym moim jubileuszowym setnym dniu na ścieżkach rumuńskich Karpat nie będzie żadnej górki. Nawet najmniejszy "vârfulek" nie pojawi się na naszej trasie. Jedynym "brzmiącym z górska" punktem topograficznym w tym dniu jest przełęcz Şaua Holom, na niektórych mapach nazywana też Deluşor, leżąca na wysokości 1215 m n.p.m. Mimo, że znajduje się ona w głównym grzbiecie Karpat, to jednak jest zarazem nadzwyczaj łatwo dostępna. Wiedzie przez nią bita utwardzona droga z doliny Bâşca Micǎ do doliny potoku Cupanul (Holomul), będącego lewobrzeżnym dopływem... rzeki Bâşca Mare, nad którą to rzeką już przecież dwa dni wcześniej byliśmy, zadekowani podczas ulewy w cantonie Cernatul (takie to czary-mary robią w tej części Karpat tamtejsze rzeki, kilkakrotnie przełamujące się przez główny grzbiet gór). W dolinie Bâşca Micǎ znajduje się pstrągarnia Muşa, miejsce startu do ostatniego etapu naszej wędrówki, natomiast może z siedem kilometrów za przełęczą Holom, idąc wzdłuż potoku Holomul dojdziemy do jego ujścia do rzeki Bâşca Mare, w którym to miejscu usadowiona jest duża wieś Comandǎu, cel naszej dwutygodniowej wędrówki. Jeszcze dzień, dwa wcześniej drżeliśmy, czy uda nam się w piątek dotrzeć z gór do Comandǎu na tyle wcześnie, aby zdążyć jeszcze w tym samym dniu wydostać się do cywilizacji, a najlepiej do Miercurea Ciuc, skąd w sobotę o 16.45 autobus węgierskiej linii Orange Ways miał nas zabrać w drogę powrotną do Polski. W piątkowy poranek w pstrągarni Muşa wiedzieliśmy, że raczej żadna niemiła niespodzianka nam nie grozi. Trzeba było tylko przejść liczącą może 16 kilometrów trasę do Comandǎu i znaleźć się w tej wsi w miarę wcześnie - najlepiej gdzieś koło godziny 14. Wiedzieliśmy bowiem, że na wyjazd z Comandǎu tzw. środkami zbiorowej komunikacji publicznej absolutnie liczyć nie możemy. Ale na rumuńskiego (o pardon - w tej części kraju to raczej węgierskiego lub szeklerskiego) stopa - jak najbardziej.

No i może warto jeszcze na koniec opisu tych naszych porannopiątkowych rozważań dodać, że wchodząc na przełęcz Holom (Deluşor) mieliśmy okazję "zaliczyć" jeszcze jedno pasmo Karpat Zakrętu - góry Vrancei (najwyższy szczyt tych gór - mierzący 1785 m n.p.m. Vârful Goru - chyba jeszcze trochę poczeka na nasze odwiedziny?!).

Dopiero rano mogliśmy ogarnąć wzrokiem gościnną pstrągarnię Muşa, wszak trafiliśmy do niej późnym wieczorem. Dosyć przyjemny ośrodek, który swoją nazwę zawdzięcza dwóm pobliskim szczytom - Muşa Mare (1471 m n.p.m.) i Muşa Micǎ (1434 m n.p.m.).

Obrazek

Obrazek

Rano pojawił się (bo i musiał, za nocleg zapłaciliśmy dopiero teraz) nasz gospodarz. Poprosił nas jeszcze, aby pstryknąć mu zdjęcie z jego soţią (żoną), chociaż podczas wieczornej imprezy jako "soţia mea" przedstawiona nam została jakaś inna białogłowa. Może więc dobrze, że podczas tego wieczornego spotkania nie robiliśmy ze Zbyszkiem żadnych zdjęć. Jedynym oficjalnym jest zatem to poranne!

Obrazek

Na trasę wyruszyliśmy około dziewiątej rano. Okazuje się, że nie sami. Przez niemal trzy godziny wędrówki towarzyszyło nam sympatyczne psisko z pstrągarni. W żaden sposób nie chciał się od nas odczepić.

Obrazek

Sama zaś dolina Bâşca Micǎ to jeden wielki las. I rzeka oczywiście oraz zasilające ją dopływy. Lasy w górach Penteleu i Vrancei od dawna były eksploatowane. Drzewo było spławiane rzekami, natomiast od końca XIX wieku podstawowym środkiem transportu olbrzymich mas pozyskiwanego z tych gór drewna była kolej. Sieć kolejek leśnych założonych w górach Penteleu i Vrancei na potrzeby zwózki drzewa do największego w tym rejonie tartaku w Comandǎu liczyła w okresie międzywojennym blisko 200 km. Działały one jeszcze w latach 90. XX w. Do Comandǎu docierała też kolejka z doliny Bâşca Micǎ. Jej trasa przebiegała - jakżeby inaczej - przez przełęcz Holom, a zatem jej tory poprowadzono na wysokość aż 1215 m n.p.m.

O tym, że droga którą zmierzamy do Comandǎu biegnie wzdłuż linii dawnej kolejki leśnej, często wykorzystując nasyp pod torowisko, dowiedzieć się możemy najczęściej tylko w dawnych map. Niekiedy tylko trafi się jakiś mostek kolejki, szyn na nim jednak już nie zobaczymy - są albo zerwane, albo też zalegają pod grubą warstwą humusu. Całość transportu drewna przejęły już samochody ciężarowe.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Towarzyszący nam psiak nagle zaczął nieoczekiwanie wykazywać chęć do powrotu. Wcześniej zupełnie nie pomagały nasze rozkazy (rzucane też i po rumuńsku), gestykulacje, udawany gniew. Wracał z dziesięć, może trzydzieści metrów i natychmiast radośnie rzucał się za nami w pościg. i tak z kilkanaście razy...

Obrazek

tym razem jednak coś naszego towarzysza zatrzymywało. Z kilometr za cantonem leśnym Benedek zatrzymał się, dość długo spoglądał na nas, aż w końcu odwrócił się i pobiegł do swojej rumuńskiej pstrągarni. No tak, właśnie w tym miejscu przekraczaliśmy etnograficzną i kulturową rubież - rumuńsko-szeklerską. Naszego rumuńskiego psiaka jakby coś odstraszało od węgierskojęzycznej Szeklerszczyzny. Oczywiście przypadek i może trochę naszych urojeń i nadinterpretacji, ale jakże symboliczny.

Rzut oka na kolejne mijane domy i nie mieliśmy już żadnych wątpliwości. Jesteśmy rzeczywiście na Szeklerszczyźnie. Nawet nie tyle architektura samych budynków mieszkalnych, ale bramy zagród i najbardziej charakterystyczny element tych bram - domki dla ptaków jednoznacznie nam to oznajmiały. Domki dla ptaków, taki zdawałoby się niepozorny element, ale stanowią one swoistą wizytówkę mieszkańców domostwa, czy może raczej ich wyznacznik kulturowy i etniczny.

Obrazek

Obrazek

Jeszcze trochę tuptania po drodze wiodącej na przełęcz Holom.

Obrazek

Następnie wejście na główny grzbiet Karpat, który w tym miejscu zupełnie nie sprawia wrażenia nawet "średniogórskiego".

Obrazek


A stamtąd zejście do doliny potoku, toczącego swoje wody już w kierunku zachodnim.

Obrazek

Ostatnie podczas naszego przejścia moczenie stóp w karpackiej rzece...

Obrazek

i wejście na łąki otaczające Comandǎu. I tak już było do pierwszych opłotków i zabudowań wioski...

Obrazek

Wreszcie doszliśmy. Powitała nas dwujęzyczna rumuńsko-węgierska tablica z nazwą miejscowości i zatopione w żwirowo-piaszczystej nawierzchni szosy z Comandǎu do Covasnej nieużytkowane już tory kolejki wąskotorowej. Nadzieja, że może jakimś wagonikiem towarowym przedostaniemy się do Covasnej prysła niczym bańka mydlana.

Obrazek

Paniki jednak nie było. Było wczesne popołudnie i można się było pozachwycać Comandǎu. Na peryferiach wioski drewniane budowane na zrąb domki, wiele z nich pozamykanych, z opuszczonymi żaluzjami i kratami na drzwiach i oknach. Cisza i spokój, od czasu do czasu zabrzmiał tylko pomruk silnika jakiegoś przejeżdżającego obok nas pojazdu.

Obrazek

Obrazek

Nawet po wejściu do centrum wsi, po minięciu symbolicznej szeklerskiej bramy, nic nie mąciło tej ciszy. Pusto...

Obrazek

Obrazek

Widać, że okres świetności Comandǎu, gdy zakłady przetwórcze drewna i związane z zakładem inne podmioty dawały pracę setkom ludzi, bezpowrotnie minął.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

I tylko te domki dla ptaków - bez ptaków...

Obrazek

Wioska ma nawet swoje muzeum.

Obrazek

Było zamknięte... Przez szybę można było dostrzec plansze ze zdjęciami przedstawiającymi lokomotywy, stosy posortowanego drewna, rozmaite elementy infrastruktury przemysłowej. Możliwe, że otwierane jest tylko w czasie roku szkolnego, aby nieliczne miejscowe dzieci mogły dowiedzieć się o niegdysiejszych złotych latach swojej miejscowości. Dzisiaj centrum kulturalnym osiedla jest, jakżeby inaczej, sklep...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z flaszką zakupionego w sklepie piwa "Ciuc" (na Szeklerszczyźnie piwa najważniejszego, gdyż warzonego w stolicy regionu, czyli Miercurea Ciuc, chociaż Szeklerzy i Węgrzy nie nazywają tego miasta inaczej niż Csikszereda) poszedłem na dawny dworzec kolejowy przylegający do dogorywających już dziś zakładów drzewnych.

Obrazek

Słychać było tam nawet stuk młotków i warkot pił elektrycznych. Kilku mężczyzn wytwarzało europalety. W potężnych opuszczonych halach robiono coś, co u nas w Polsce zbija się w wioskowych garażach...

Widok bardziej niż smutny... O czym tu się rozpisywać?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jeszcze w 2008 r. gdzieś tu w Comandǎu można się było natknąć na takie niepotrzebne już nikomu (a może nieco później potrzebne - ale złomiarzom) elementy taboru kolejowego. Wagoniki, fragmenty lokomotyw, drezyny wykonane z samochodów osobowych (w tym wypadku z "nowego" moskwicza). Zdjęcia takie znalazłem na stronie http://www.lokomotiv.ro

Obrazek

Obrazek

Można tylko zerknąć na fotografie otrzymane od Basi. Czterdzieści lat temu stacyjka w Comandǎu żyła (a może to już był następny przystanek w stronę Covasnej, czyli Şiclǎu?). Na torach pociągi i najrozmaitsze inne wynalazki... A na stacyjce ludzie...

Już wtedy, w 1973 r., wiele pojazdów jeżdżących po torach było prawdziwymi zabytkami. Na przykład ta drezyna, wykorzystująca nadwozie radzieckiego samochodu ciężarowego ZIS-150, produkowanego w Związku Radzieckim w latach 1947-1957. "Normalne", czyli przystosowane do ruchu drogowego, podwozie tego pojazdu dożyło zapewne na karpackich drogach swych dni i co to było jeszcze w jako takim stanie, czyli nadwozie, zostało zaadoptowane do nowych, kolejowych funkcji.

Obrazek

Pierwowzoru tej drezyny nie jestem w stanie określić. Może komuś z Was na podstawie tylko żaluzji do chłodnicy uda się ustalić jaką ciężarówkę przerobiono na pojazd szynowy?

Obrazek

Taki swoisty pociągo-stop

Obrazek

I wejście do wagoników

Obrazek

Po drodze postój na zaczerpnięcie przez parowozik wody. Czerpano ją przy pomocy pompy ze strumienia płynącego obok torowiska.

Obrazek

I był to moment na zrobienie fotografii grupowej.

Obrazek

Nieco wcześniej napisałem, że może nasi poprzednicy w 1973 r. weszli do wagoniku wąskotorówki nie na stacyjce początkowej, czyli w Comandǎu, lecz być może w innym miejscu trasy tej wąskotorówki, czyli w Şiclǎu (możliwe też, że złapano pociąg na stopa - Basia już dokładnie nie pamięta). Trochę to byłoby nielogiczne, gdyż Şiclǎu znajduje się zaledwie 9 kilometrów od Covasnej (cała trasa od Comandǎu do Covasnej liczy 21 km długości), dosłownie na przedmieściach tego powiatowego miasteczka, rozciągniętego w górskiej dolinie. Ale pewne jest, że jeżeli nawet grupa jechała od stacji początkowej w Comandǎu, to na pewno w Şiclǎu musiała z pociągu wysiąść, przynajmniej na kilkanaście minut, a może nawet na nieco dłużej. Skąd to przekonanie? W Şiclǎu czekała ją bowiem największa kolejowa atrakcja nie tylko podczas tego wyjazdu. Mogli zobaczyć na własne oczy chyba jedno z najbardziej ekscytujących, zdaniem wielu europejskich miłośników dawnych wąskotorówek, dziewiętnastowiecznych kolejowych urządzeń technicznych - tzw. Planul Inclinat w Şiclǎu. Cóż to takiego?

Może najpierw parę starych, wyszukanych gdzieś w sieci obrazków (głównie w http://www.lokomotiv.ro i w linkach z tej strony):

Obrazek

to już lata 90. XX w. Ostatnie tchnienie linii Covasna - Comandau

Obrazek

Obrazek

A to już początek XXI wieku:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

To teraz można, oczywiście w dużym skrócie, przedstawić nieco bliżej Planul Inclinat w Şiclǎu. Uważany był on za jeden z cudów techniki kolejowej końca XIX w. Na Światowej Wystawie w Paryżu w 1896 r. projekt i jego realizacja uzyskały jedną z głównych nagród. U podstaw tego urządzenia była konieczność usprawnienia zwózki drewna z Comandǎu do Covasnej. O ile pierwszych 12 kilometrów za Comandǎu teren opada dość łagodnie, to tuż przed Covasną pojawia się "rozciągnięty" na około 1,2 kilometra ponad 300-metrowy uskok (a dokładnie - 327 m). Żadna tradycyjna forma stosowana w kolejnictwie, nawet kolej zębata, nie mogła być wykorzystana do pokonania tak dużej różnicy wzniesień na tak krótkim odcinku. Właściciel lasów w rejonie Covasnej, baron Groedel, zlecił w 1886 r. inżynierowi Davidowi Hornowi opracowanie odpowiedniej konstrukcji. Projekt był gotowy w 1888 r. i wtedy też przystąpiono do jego realizacji. Inwestycję ukończono w 1890 r. Splendor na konstruktora przyszedł sześć lat później, upadek zaś jego konstrukcji - po stu latach, w 1995 r.

Mocǎniţǎ z Covasnej do Comandǎu (Rumuni na wszystkie wąskotorówki mówią "mokanica") była najbardziej znaną w świecie wąskotorową linią karpacką. Przetrwała do naszych czasów kolejka w dolinie Vezeru w Górach Marmaroskich, tak popularna wśród polskich i nie tylko polskich turystów górskich, to tylko jedna z wielu jej ubogich krewnych. Ponoć coś się robi, aby kolejkę na całej jej trasie do Comandǎu przywrócić do życia. Dzisiaj organizowane dla turystów przejażdżki jeżdżą tylko na kilkukilometrowym odcinku torów między Covasną a Şiclau, oraz, po wcześniejszym przewiezieniu wagoników i parowozu na platformach samochodów ciężarowych do Comandau, w pobliżu tej ostatniej miejscowości. Filmy z przejazdów w okolicy Comandau można obejrzeć chociażby na YT. Pierwszych kilka z brzegu:

http://www.youtube.com/watch?v=LdEtP-9pOo8

http://www.youtube.com/watch?v=oZFFzuh4ayk

http://www.youtube.com/watch?v=TQfaW9XFqzo

Zaś strona o Siclau ze wszystkimi szczegółami technicznymi (w wersji angielsko- i niemieckojęzycznej) - http://www.internationalsteam.co.uk/trains/roman04.htm

A tutaj zdjęcie Basi, wykonane w 1973 r., na którym widać zjeżdżający şiclauską "zjeżdżalnią kolejową" wagonik z drewnem.

Obrazek


Ale przecież jesteśmy w Comandǎu Roku Pańskiego 2013, w sierpniu. Łyk piwa gdzieś wśród zarastających trawą torów... Powrót pod sklep i upewnienie się, że żaden autobus z tej wioski ani w tym dniu, ani w następnych, nie wyjedzie. Jeszcze tylko rzut oka na otoczenie Comandǎu, zarzucenie plecaków na grzbiet... i wymarsz...

Obrazek

Czeka nas ponowne przejście pod szeklerską bramą. Kierowaliśmy się bowiem w stronę powiatowego miasta Covasna. Liczyliśmy, że prędzej czy później, złapiemy jakiegoś stopa. Raczej prędzej...

Obrazek

I tak w odległości około kilometra za Comandǎu coś nam się zatrzymało. Dość szybko znaleźliśmy się w Covasnej. Miasteczka nie zwiedzaliśmy. Nie dotarliśmy nawet do końcowej (a ściślej to początkowej) stacji wąskotorówki z Comandǎu. A szkoda..., gdyż na bocznicach i w zdezelowanych barakach i szopach stoją tam jeszcze do dzisiaj takie oto cuda techniki. Radzieckie "Moskwicze" na żelaznych kółkach, szereg innych pojazdów wykonanych rękoma cudzoziemskich i rumuńskich techników samochodowo-kolejowych. Szkoda, że do tych obrazków dotarłem dopiero po powrocie z naszej eskapady.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wszystkie fotografie z rumuńskiego forum miłośników kolejnictwa http://www.lokomotiv.ro

W Covasnej zaliczyliśmy tylko bank, gdyż wracając do cywilizacji musieliśmy zaopatrzyć się w najbardziej niestety potrzebne w tejże cywilizacji dobro, czyli pieniądze - w tym wypadku rumuńskie leje. Później skok na bazar, zakup pomidorów i arbuza. Następnie bezskuteczne, o dziwo - w Rumunii!!!, oczekiwanie na stopa. Najpewniej los, wiedząc, że zaopatrzeni już jesteśmy w leje, trochę z nas sobie zakpił i nakazał nam kontynuować podróż tak, jak to już w Unii Europejskiej przystało. Czyli wsiadając do busa z normalnymi biletami i kasą fiskalną. I takim busem dojechaliśmy do dość sporego miasta Sfântu Gheorghe, a dla większości jego mieszkańców Sepsiszentgyörgy (czyli po naszemu Święty Jerzy), liczącego blisko 60 000 mieszkańców. Tam węgierski obiad w węgierskiej restauracji z węgierską orkiestrą - a co, stać nas! Krótki pobyt w przydworcowym spożywczaku i marsz na dworzec kolejowy.

Pociąg z Sfântu Gheorghe do Miercurea Ciuc (tj. z Sepsiszentgyörgy do Csíkszereda) mieliśmy o godz. 19.35. Szybka podróż - gdy dotarliśmy do Miercurea Ciuc o godz. 20.32 było jeszcze jasno, ale szukanie jakiegoś taniego hoteliku zajęło nam trochę czasu. Na zadawane po rumuńsku pytania o hotel miejscowi nie chcieli odpowiadać (byliśmy wszak w stolicy Szeklerszczyzny), natomiast zdań po angielsku lub niemiecku najczęściej nie rozumieli. Ulitował sie nad nami jakiś dwudziestoparoletni chłopak, który moją kulawą "limbǎ românǎ", zawierającą przeprosiny, że nie znamy niestety bratniego dla nas Polaków "limbǎ maghiarǎ", jakoś zrozumiał lub zechciał zrozumieć. Doprowadził nas do taniego, schludnego i leżącego blisko dworca hotelu "Merkur" (za trzyosobowy pokój zapłaciliśmy 110 lei).

I w tym hotelu spędziliśmy ostatnią w 2013 r. rumuńską (i zarazem szeklerską) noc.

C.D.N.
KrzysiekJ
 
Posty: 174
Rejestracja: 22 gru 2013, 01:43

Re: Na kolorowo - czarno-białym szlakiem

Postautor: KrzysiekJ » 16 mar 2015, 22:05

Sobota, 31 sierpnia 2013 r. Ostatni, piętnasty dzień w rumuńskich Karpatach w 2013 r.

Ostatni dzień... Już nigdzie nie trzeba się śpieszyć! Żadnych obaw, że możemy nie zdążyć na autobus, którym rozpoczniemy naszą podróż powrotną do kraju. Do momentu odjazdu, na 16.30 (a dworzec autobusowy w Miercurea-Ciuc oddalony jest od hotelu "Mercur" o niespełna 10 minut nieśpiesznego marszu), pozostawało dużo czasu i można go było wykorzystać różnorako. Byczyć się w hotelu, zwiedzać miasto, czy wreszcie... pójść w góry!!! Ja wybrałem ten ostatni wariant, Ola ze Zbyszkiem zdecydowali się na wieloaspektowe (zabytki, bazar, podglądanie życia ulicy) poznawanie stolicy Szeklerszczyzny.

Na mój ostatni górski spacerek wybrałem sie z dużym plecakiem, ale wypełnionym tylko ciuchami i najlżejszymi rzeczami. Sprzęt biwakowy, garnki, namiot itp. pozostawiłem Zbyszkowi. Umówiliśmy się na dworcu autobusowym na pół godziny przed odjazdem autobusu do Budapesztu. Już w momencie opuszczania hotelu "Mercur" miałem pierwszą fajną przygodę w tym dniu.

W hotelowej recepcji siedziała kobieta. Schodząc po schodach przywitałem ją. Oczywiście po rumuńsku - bună dimineața (to takie "dzień dobry" mówione rano). Uśmiechnięta buzia recepcjonistki nagle zamieniła się w jeden wielki wyrzut i niewyobrażony żal. Jej słowa aż mnie zatkały - "dlaczego po rumuńsku? Jó reggelt!" (to znowuż poranne "dzień dobry", ale po węgiersku). I następnie wypowiedziane przez nią polskie zdanie: "Ja znam język polski. Byłam w Krakowie i Częstochowie. Polak, Węgier dwa bratanki!". Przeprosiłem - już po polsku - za swoje rumuńskojęzyczne powitanie. Ponieważ zasób jej polskich słów nie był jednak zbyt duży, po niemiecku obiecałem jej (język Goethego znała doskonale), że przy następnym pobycie w Csíkszeredzie (czyli Miercurea-Ciuc) będę się już witał z nią po węgiersku a i może nauczę się w tym języku liczyć do dziesięciu. Buzia znowuż się zamieniła w jeden wielki uśmiech. Usłyszałem jeszcze, że koniecznie muszę odwiedzić przylegającą do Csíkszeredy wioskę Csíksomlyó - "bo to taka nasza węgierska Częstochowa". Właściwie nie musiała mi tego mówić. Plan odwiedzin bazyliki w Csíksomlyó (rum. Şumuleu Ciuc, niem. Schomlenberg) podjęty był już wieczorem dnia poprzedniego. Podobnie jak i wejście na górę Şumuleul Mare, liczącą całe 1033 m wysokości, u stóp której w średniowieczu założony został klasztor. Górka niewysoka, ale znajdująca się w paśmie górskim, w którym wcześniej jeszcze nie byłem - w górach Ciuc.

Csíkszereda to liczące blisko 45 tysięcy mieszkańców miasto zamieszkałe głównie przez Szeklerów i Węgrów. Zdecydowana większość Szeklerów uważa się zresztą za Węgrów. Nie będę tu przedstawiał istniejącej w literaturze historycznej, antropologicznej, etnograficznej i językoznawczej dyskusji na temat pochodzenia Szeklerów (w polskiej literaturze dość rzetelnie przedstawił ten problem Marcin Pielesz w wydanej przez Oficynę "Rewasz" książce "W karpackim tyglu. Subiektywny przewodnik po historii Rumunii", wyd. w 2014 r.), zaznaczę jednak, że sądy uczonych węgierskich i rumuńskich są diametralnie różne. W Miercurea-Ciuc żyje zaledwie niespełna 20% etnicznych Rumunów. Reszta jest węgierskojęzyczna - nic dziwnego więc, że w największej księgarni w mieście, a wszedłem do niej w poszukiwaniu map i przewodników, nie znalazłem ani jednej rumuńskojęzycznej książki. Wszystko - książki, płyty, widokówki, kalendarze - były węgierskie. Niewielką księgarenkę z wydawnictwami rumuńskojęzycznymi (ale i tu dominowały publikacje węgierskie) znalazłem przy ulicy wiodącej do dworca kolejowego.

Samo miasto jest dość czyste - co w Rumunii nie jest regułą - i zadbane. Zapewne ma to jakiś związek ze strukturą etniczną tej miejscowości. Typowo rumuński nieporządek (przyznam, że dla mnie bardzo swojski) jest właściwie tylko w okolicy dworców kolejowego i autobusowego - i to już jest rumuńską regułą. Za wiele zabytków to miasto niestety nie ma. Powstało dopiero w XVI w. (pierwsza wzmianka w 1558 r.), stąd turyści poszukujący przykładów siedmiogrodzkiego gotyku (węgierskiego i saskiego) muszą obejść się smakiem. Ale za to rumuńska małomiasteczkowa secesja z początku XX w. może się już podobać.

Obrazek

Przy drodze do Csíksomlyó bardziej interesowały mnie jednak przykłady architektury szeklerskiej. Bramy z domkami dla ptaków spotykałem co krok. Niektóre z nich to prawdziwe perełki szeklerskiej snycerki, zdecydowanie ciekawsze od szeklerskich budynków mieszkalnych.

Obrazek

Obrazek


O tym, że przekroczyłem granicę między Miercurea-Ciuc a Şumuleu Ciuc (Csíksomlyó) zorientować się mogłem tylko z napotkanej "białej tablicy"

Obrazek

Zabudowa miasta płynnie przechodziła w zabudowę przylegającej do niego wsi. A i architektura, oczywiście wraz z domkami dla ptaków, nadal była taka sama.

Obrazek

Szybko dotarłem do klasztoru. Obiekt, oddalony ok. 3 km na północny wschód od centrum Csikszeredy, mimo, że zwany szeklerską Częstochową, nie jest klasztorem Paulinów, lecz Franciszkanów. Założony został w 1442 r. Z pierwotnej budowli gotyckiej pozostało niewiele, późniejsze przebudowy w stylu renesansowym i zwłaszcza w dobie baroku, zatarły pierwotną formę zabytku. O samym klasztorze nie będę już więcej pisał - sporo informacji można znaleźć w internecie, nieco mniej w polskojęzycznej literaturze przewodnikowej.

Obrazek


Obrazek


Obrazek

Moim zdaniem "ważność" klasztoru i sanktuarium maryjnego w Csíksomlyó (kultem otacza się figurę Matki Boskiej z Dzieciątkiem, znajdującą się w ołtarzu głównym świątyni) to raczej nie tyle same funkcje sakralne tego obiektu, ale raczej symbol "węgierskości" tego miejsca pielgrzymkowego. W sezonie letnim i podczas świąt katolickich na parkingu przed klasztorem stoją dziesiątki autokarów nie tylko z tablicami rejestracyjnymi z Rumunii i Węgier, ale przybyłe tu z zamieszkałych przez Węgrów części południowej Słowacji i znajdującej się obecnie w granicach Serbii również etnicznie węgierskiej Wojwodiny. Przyjazd do Csíksomlyó stanowi dla wielu Węgrów manifestację ich patriotyzmu i podkreślenie związku z węgierską diasporą (chociaż akurat to słowo nie jest chyba najbardziej adekwatne). A i chyba częściej padającymi z ust odwiedzających bazylikę Węgrów słowami jest nie "Miasszonyunk" (Matka Boska), lecz odmieniany przez wszystkie przypadki "Trianon". I znając dwudziestowieczne dzieje tego narodu, chyba nie może to dziwić.

Obrazek

Niewysoka górka na którą chciałem wejść to też swoisty symbol. Pisałem wcześniej, że Şumuleul Mare liczy zaledwie 1033 m wysokości. Szczyt niewysoki... ale o całe 19 m wyższy od najwyższego szczytu znajdującego się w granicach dzisiejszych Węgier. Szczyt Kékes w górach Mátra, o wysokości 1014 m n.p.m. (tyle mniej więcej liczy nasza sudecka Wielka Sowa), to taki swoisty chichot historii - państwo, którego najwyższym wzniesieniem był jeszcze przed stu laty tatrzański Gerlach, którego południowe granice opierały się na "dwuipółtysięcznych" masywach Retezatu, Paringu i Fogaraszy, stało się nagle, po traktacie w Trianon, krajem kojarzonym głównie z nizinami.

Dlatego też na Şumuleul Mare, chociaż dla Węgrów to Nagy-Somlyó, trzeba było się wdrapać. W drodze na szczyt cały czas towarzyszyły mi akcenty szeklerskie.

Obrazek

Jednocześnie coraz wyraźniej były widoczne góry Harghita, leżące na zachód od doliny górnej Aluty (Oltu). Góry w znacznej części zalesione, jednak najwyższe partie masywu, sięgające 1800 m n.p.m. (szczyt Harghita Madaraş), mają charakter połoninny i miejscami skalisty.

Obrazek


Obrazek


Obrazek

Po drodze mijałem usytuowane na zachodnich skłonach góry polany z ołtarzami, podczas świąt wypełnione dziesiątkami tysięcy wiernych (zob. np. http://zotya48.blogspot.com/2012/05/csi ... -2012.html ), a dzisiaj, w ostatnim dniu sierpnia 2013 r., zaanektowane przez wypasające się na nich owce.

Obrazek

I tak nie spiesząc się wchodziłem na szczyt. Ciekawe, że wymalowane na drzewach znaki szlaków turystycznych nie "trzymały się" rumuńskiego standardu. Były one zapewne szeklerską "inicjatywą oddolną". Na ile nawiązują do znakowania szlaków górskich na Węgrzech nie wiem - Góry Bukowe, Mátra i inne niższe pasemka węgierskich Karpat są mi jak dotąd nieznane.

Obrazek

Obrazek

Ostatni odcinek podejścia na Şumuleul Mare to jakieś gołoborze i niewielkie polanki z widokami głównie na Harghitę i - patrząc na południe - na góry Ciuc i Vrancei.

Obrazek


Obrazek

Na szczycie zaś - jedynie niewielki betonowy słupek geodezyjny, nad nim metalowa wieża wykorzystywana przez operatorów sieci komórkowych i poza tym nic - żadnych węgierskich akcentów. Może kiedyś były, może ktoś dba, aby ich nie było - sam nie wiem.

Obrazek

Kilkanaście minut na szczycie, jakaś przegryzka i łyk uwolnionego z puszki "Ursusa"... i zejście w dół z przedostatniej w czasie naszej wędrówki góry (ale ostatniej w Karpatach). Wracałem inną drogą, kierując się ze szczytu na północny wschód. Zostało mi to wynagrodzone widokiem na góry Hasmaş (Haghimaş). To właśnie do przecinającego te góry wąwozu Bicaz dotarli w sierpniu 1973 r. nasi poprzednicy i zamknęli tam swoją blisko trzytygodniową wędrówkę po Karpatach Wschodnich. Skąd startowali do tego ostatniego etapu - schodząc z Şumuleul Mare nie zawracałem sobie tym pytaniem głowy. Jakieś przemyślenia pojawiły się później, także i w trakcie przygotowywania i pisania tej relacji.

Obrazek

A później znowuż klasztor, Csíksomlyó...

Obrazek

Obrazek

... i powrót do Miercurea-Ciuc. Spojrzenie na secesyjne liceum im. Gábora Árona...

Obrazek

... następnie spojrzenie pod nogi i konstatacja, że chyba włodarze miasta woleli zamówić kanalizacyjne kratki ściekowe w nierumuńskich odlewniach żeliwa. Chociażby w którejś z polskich...


Obrazek

a także w niemieckich (tę odlano w Kaiserslautern)

Obrazek

I znowu secesja

Obrazek

Ale są też ładne przykłady architektury najnowszej. Tak wygląda zbudowany kilkanaście lat temu węgierski kościół rzymskokatolicki, zwany Kościołem Millenijnym.

Obrazek

Obrazek

Z równie ciekawym wnętrzem.

Obrazek

Świątynia ta zastąpiła zbyt już ciasny dla miejscowych wiernych barokowy kościół katolicki z 1758 r.

Obrazek

Obok tego kościoła znajduje się kilka ciekawych krzyży wotywnych z końca XVIII i z XIX w.

Obrazek

Obrazek

Tymczasem Zbysiu i Ola oprócz zwiedzania zabytków znajdujących się w Miercurea-Ciuc trafili na bazar (za zakup arbuza i melona na drogę składam im w tym miejscu stukrotne dzięki)

Obrazek

Obrazek Obrazek

Obrazek

oraz fotograficznie uwieczniali scenki rodzajowe - niektóre rzeczywiście zaskakujące...

Obrazek

Ześrodkowanie naszej ekipki nastąpiło gdzieś tak około 15.30 na dworcu autobusowym. Przed wyjazdem spałaszowaliśmy jednego melona popijając go piwem jakżeby inaczej "Ciuc" (browar wytwarzający to znakomite piwo znajduje się w zachodniej części Miercurea-Ciuc), licząc, że sensacji żołądkowych podczas podróży raczej nie będzie. [uprzedzając fakty napiszę, że tego rodzaju sensacji rzeczywiście nie było]

Wreszcie moment wyjazdu. Nasz autokar za chwilę rusza, aż tu nagle na ulicy sąsiadującej z dworcem kolejowym pojawia się kawalkada wozów szeklerskich. Jakieś święto?, wszak widać szeklerskie żółto-błękitne barwy narodowe, czy też po prostu w taki uroczysty sposób Karpaty żegnają naszą trójkę? Według naszej jakże obiektywnej oceny - to drugie!

Obrazek

Obrazek

I tak skończyła się karpacka część naszej czarno-białej z przebłyskami koloru eskapady w sierpniu 2013 r., ale...

... C.D.N.,

gdyż była jeszcze jedna góra a i wypada jakoś to wszystko podsumować (chociaż wiem, że sporą część Czytelników totalnie już zanudziłem)
KrzysiekJ
 
Posty: 174
Rejestracja: 22 gru 2013, 01:43

Re: Na kolorowo - czarno-białym szlakiem

Postautor: Koks » 17 mar 2015, 13:29

(chociaż wiem, że sporą część Czytelników totalnie już zanudziłem)

Wcale nie i ja czekam na ciąg dalszy :)
Awatar użytkownika
Koks
Moderator
 
Posty: 444
Rejestracja: 22 gru 2013, 12:26
Lokalizacja: Srebrna Góra

Re: Na kolorowo - czarno-białym szlakiem

Postautor: KrzysiekJ » 12 kwie 2015, 15:50

1 września 2013 r. (niedziela) - dzień powrotu do Polski

Podróż autobusowa z Miercurea-Ciuc przeleciała nadzwyczaj szybko. Autokar spał, spały też Zbysia i moje aparaty fotograficzne. Trochę się ożywiło w Cluju, gdy do autokaru wsiadły dwie kilkuosobowe grupki turystów polskich. Jedna grupa wracała z Fogaraszy, druga "ze zwiedzania miast". Przez dwie-trzy godziny było słychać tylko jedno dziewczę z tej drugiej wycieczki. Siedziała, chociaż częściej widać było ją stojącą, i nadawała, nadawała, nadawała. Trwało to gdzieś tak do Oradei - później autokar znów ogarnął błogi sen.

Do Budapesztu przyjechaliśmy zgodnie z planem, około piątej nad ranem. Musieliśmy przedostać się do centrum miasta, na dworzec Budapest-Keleti pu, skąd rozpoczynaliśmy kolejową część naszego powrotu do domu. Mimo, że przy stadionie Ferencvaros, przy którym linia autobusowa Orange-Ways ma swój przystanek końcowy, znajduje sie dworzec metra, my wybraliśmy opcję pieszego przejścia do centrum. Ostatnie dwa kilometry naszego letniego obozu z ciężkim plecakiem na grzbiecie.

Szliśmy przez tę część miasta, która nie jest odwiedzana przez turystów i nie jest opisywana w przewodnikach. Gdyby nie ciężki plecak (wypełniony dodatkowo kilkoma butelkami wina "Cotnari", jakąś palinką i rumuńskim serem miał większą wagę od tego sprzed dwóch tygodni), to zapewne na kilka mocno zaniedbanych podwórek bym wlazł i fotograficznie tam zaszalał. Jakoś nie miałem jednak sił. Taka trochę siermiężna, fabryczno-magazynowa część miasta. Pewnie bliższa klimatowi "Chłopców z Placu Broni" Ferenca Molnara niż te dzielnice Budapesztu, które należy "zwiedzić obowiązkowo". Parę jednak fotografii w Köbánya, bo tak nazywa się część tzw. X dzielnicy miasta, przez którą przebijaliśmy się na dworzec Budapest-Keleti (czyli Budapeszt Wschodni), udało się zrobić.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wypatrzyliśmy też tabliczkę z nazwą ulicy Maurycego Beniowskiego. Węgrzy traktują go za Węgra, gdyż był szlachcicem węgierskim, Słowacy za Słowaka, bo urodził się i do wczesnej młodości mieszkał na terenie dzisiejszej Słowacji (urodził się we Vrbové koło Trnavy), natomiast Polacy - wiadomo...

Obrazek

W wikipedii znalazłem informację, że ulice Beniowskiego znajdują się w Antananarivie (stolicy Madagaskaru), Gdańsku i Gdyni. O ulicy w Budapeszcie nie ma żadnej wzmianki. Możliwe, że tytułowy bohater poematu Juliusza Słowackiego posiada swoje ulice również w którymś ze słowackich miast - tego jednak nie sprawdzałem.

Dotarliśmy do dworca Keleti. Jego gmach kiedyś, w latach 70. i 80. minionego stulecia, szokował Polaków. Nie tylko turystów, ale także i handlarzy jeżdżących kilkanaście razy do roku do Budapesztu i na sąsiadującym z dworcem targowisku sprzedających ręczniki frotte, kremy Nivea, suszarki do włosów i miliony innych pierdół, które znajdowały amatorów w naddunajskiej stolicy. Olbrzymi, piękny, jakiś taki jak z filmów o "Orient-Expressie". Szlachetny - to chyba dobre określenie. Bardzo odbiegający od znanych nam standardów ówczesnych dworców w krajach socjalistycznych. A dziś? Taki sobie dworzec - architektura nadal robiąca wrażenie, ale całość jakaś taka "zwyczajna". Niezbyt czysto, bałagan. Cały dawny urok tego miejsca gdzieś pierzchł... Chociaż być może duża część tego naszego niegdysiejszego zauroczenia tym miejsce brała się z kolosalnej różnicy pomiędzy poziomem gospodarczym ówczesnych Węgier i rozdygotanej ekonomicznie, po wprowadzeniu stanu wojennego, "kartkowej" Polski. Budapeszt i jego dworzec Keleti był dla nas takim swoistym przedsionkiem tej lepszej, kapitalistycznej części Europy. I chyba dlatego podobnych odczuć nie mieliśmy chociażby na dworcach w Pradze i Dreźnie, bo znajdowały się w krajach zdecydowanie bardziej skomunizowanych niż Węgry.

Nawet na fotografiach Keleti sprzed lat (w tym wypadku z 2000, czyli już po tzw. transformacjach ustrojowych) wygląda lepiej niż dzisiaj. Tak było wtedy, w maju 2000 r.

Obrazek

A tak szaroburo, z jakimś placem budowy przed główną fasadą dworca, dzisiaj:

Obrazek

Te moje utyskiwania to w dużej mierze oczywiście żart. Plac budowy zniknie - a właściwie już go nie ma, gdyż opisuję sytuację przed blisko dwóch lat. Jest pewnie czysto, ładnie i sterylnie. A że nie ma dawnego klimatu? Trudno...

Do odjazdu pociągu do České Třeboví mieliśmy niemal pięć godzin czasu. Zostawiliśmy plecaki w przechowalni bagażu i poszliśmy "na miasto". Kierunek i cel wycieczki mógł być tylko jeden - Góra Gellerta. Trasa prosta, znana wielu polskim turystom, jeżdżącym niegdyś w góry Bułgarii i Rumunii na pamięć. Tym, którzy mieli przesiadkę w Budapeszcie. Prostszej drogi w tym mieście nie ma. Wychodzi się przed główną fasadę dworca i idzie się prosto na południowy zachód - najpierw ulicą Rakoczego (Rakóczi utca), później będącą jej przedłużeniem ulicą L. Kossutha i dochodzi się do przerzuconego nad Dunajem Mostu Elżbiety (Erzsébet híd). Po drugiej stronie rzeki znajdują się już zbocza góry Gellerta (Gellért-hegy; 235 m n.p.m.). Alejkami i schodkami można wejść na szczyt i na znajdującą się na nim XIX-wieczną cytadelę, chociaż dla wielu celem są często pierwsze parkowe ławki.

Trasę Keleti - Góra Gellerta - Keleti pokonywałem w przeszłości czterokrotnie - zawsze przy okazji wyjazdów w Karpaty Rumuńskie. Zaczęło sie w 1982 r., podczas drogi powrotnej z Retezatu, ostatni raz odwiedziłem tę górkę w 2000 r. Gdy trzeba było czekać dłużej na przesiadkę do Polski, na przykład całą noc i kawałek poranka, to na górze Gellerta spało się pod chmurką; takie wspomnienie mam z 1984 r., gdy przez Budapeszt wracaliśmy z Gór Rodniańskich. Było to również 1 września, ale 29 lat wcześniej.

Obrazek

Poranek na Górze Gellerta - 1 września 1984 r. i Halinka, Jola, Małgosia, Asia oraz autor tych słów

I teraz, ostatniego dnia naszej letniej imprezy z 2013 r., idziemy z Olą i Zbyszkiem z lewobrzeżnego Pesztu na leżącą już w prawobrzeżnej Budzie Górę Gellerta. Ulica Rakoczego znajoma, ale też jakaś inna niż przed trzema dekadami. Witryny sklepowe już tak nie szokują, architektura ta sama, ale już nie przytłacza swoją europejskością.

Obrazek

Obrazek

Dostrzegam też to, czego kiedyś nie było, albo nie chciałem wtedy tego na najważniejszej arterii miasta widzieć.

Obrazek

Most Elżbiety i płynący pod nim Dunaj przypomniały jednak, że to cały czas ten sam Budapeszt. Patronką liczącego 290 m łańcuchowego mostu (przez 23 lata stanowił najdłuższą na świecie konstrukcję tego typu), zbudowanego w latach 1897-1903, nie jest żadna święta Elżbieta, tylko żona Franciszka Józefa I Elżbieta Bawarska (Elżbieta Amalia Eugenia von Wittelsbach; 1837-1898), niektórym z Was bardziej zapewne znana jako filmowa Sissi.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zachodni przyczółek mostu Elżbiety opiera się wręcz o wschodni stok góry Gellerta. Jadących i przechodzących przez most z Pesztu do Budy wita pomnik Św. Gellerta męczennika, jednego z patronów Węgier, którego podczas reakcji pogańskiej w 1040 r. zrzucono ponoć z góry, która dziś jemu zawdzięcza swoją nazwę, do Dunaju.

Obrazek Obrazek

Od samego pomnika i legendy o św. Gerardzie (Gellercie) ciekawsze są jednak widoki na Peszt. Widok na centrum miasta, parlament, oczywiście Dunaj i spinający Peszt z Budą most Elżbiety.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

I konstatacja, gdy na chwilę przysiedliśmy na jednej z parkowych ławek, że i tutaj "nasi byli"...

Obrazek

Na cytadelę nie doszliśmy. Może innym razem, przy okazji następnych wyjazdów w rumuńskie Karpaty? Na dworzec Budapest-Keleti wróciliśmy tą samą drogą - przez ulice Kossutha i Rakoczego. A później powrót do domu. Już w opcji pociągowej - z przesiadką w České Třebové i w Usti nad Orlici. I w ten sposób w niedzielny wieczór 1 września 2013 r., około godz. 22.00, powróciliśmy z naszej zakręconej karpackiej wyprawy do Wrocławia. Ja miałem tego wieczoru jeszcze jeden zakręt, czyli dojazd do moich Świebodzic, a jak powszechnie wiadomo, dworzec w moim rodzinnym mieście znajduje się przy najbardziej ciasnym w naszym kraju łuku kolejowym.

KONIEC (przynajmniej wędrówki z roku 2013)

*******************************************************************************

Wypada mi to wszystko w jakiś sposób podsumować.

W pierwszym poście przedstawiającym ideę naszego przejścia Karpat Zakrętu, realizowanego w sierpniu 2013 r., przedstawiona była mapka, na której zaznaczony został projekt wędrówki przez ten rejon grupy polskich studentów w 1973 r. Przebieg tej planowanej czterdzieści lat temu trasy znany jest z szczęśliwie zachowanego dokumentu, zatytułowanego Przejście Karpat rumuńskich z okazji 100 lecia turystyki polskiej. (Organizator AKT we Wrocławiu), a opracowanego przez Leszka Lechowicza, również przewodnika z naszego Koła. Jest to projekt przejścia, a nie sprawozdanie z jego realizacji. Na temat odcinka przebiegającego przez Karpaty Zakrętu i przyległe do nich od północy sąsiednie pasma Karpat Wschodnich czytamy:

Odcinek III 29 lipca - 16 sierpnia (19 dni)

Wyjazd z Polski 29 lipca do Braszowa przez Budapeszt, Oradea, Cluj.
Spotkanie z trasą II w dniu 31 lipca w holu stołówki studenckiej ośrodka akademickiego o godz. 20-tej

Start do odcinka III w dniu 1 sierpnia z Braszowa. Meta w Bicaz. Spotkanie z trasą IV w dniu 15 sierpnia o godz. 20-tej na dworcu kolejowym w Bicaz.

Zarys przebiegu trasy: Braszów - Cheia - G. Buzau - G. Vrancei - G. Nemira - G. Ciucului - G. Tarcau - Bicaz.

Powrót do Polski z Bicaz przez Bacau, Suceava i ZSRR.


Opracowana na tej podstawie mapka powinna wyglądać właśnie tak:

Obrazek

Dzisiaj już wiemy, dzięki wspomnieniom Basi Pankiewicz i Olka Stefaniszyna oraz naszej "weryfikacji terenowej" dokonanej w sierpniu 2013 r., że rzeczywisty przebieg przejścia w 1973 r. był inny. Na przedstawionej niżej mapce linią ciągłą zaznaczony jest zrekonstruowany w 100 % przebieg trasy, linią przerywaną zaś hipotetyczny. Możliwe, że w przyszłości uda się pewne rzeczy doprecyzować.

Obrazek

Czy są na to, czyli na uzyskanie danych na jeszcze bardziej dokładne odtworzenie przebiegu trasy naszych poprzedników, jeszcze jakieś szanse? Wydaje mi się, że tak. Policzyłem przed chwilą, że spośród 90 fotografii otrzymanych od niej udało się określić lokalizację niemal 40. Jest to dosyć spory odsetek, gdyż pamiętajmy, że niektóre ze zdjęć to portrety uczestników wędrówki, na których nie ma żadnych szczegółów topograficznych - fotografie te więc mogły być wykonane praktycznie wszędzie. Są też zbliżenia na jakieś tablice leśne, szyldy sklepów, wodę jakiegoś potoczku czy też fragment drewnianego, z pewnością dziś już nieistniejącego mostku.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Podobnie jakieś scenki z rozbijania namiotów i biwakowych dyskusji...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Te zdjęcia zatem, mimo ich olbrzymiego potencjału nazwijmy go "wsponieniowego", do badań nad ustaleniem dawnej trasy niestety nic nie wnoszą.

Wśród fotografii otrzymanych od Basi pojawiają się jednak takie, które przy dużej dozie szczęścia można będzie zlokalizować. Może to?

Obrazek

Obrazek

... a może to?

Obrazek

... czy może chociażby to zdjęcie pozwoli coś wyjaśnić?

Obrazek

Szczególnie jednak wiele sobie obiecuję po tej fotografii:

Obrazek

Bo czyż nie przypomina ten wierzchołek jednego takiego miejsca znalezionego w sieci?

http://www.carpati.org/poze_fotografii/ ... mas/85449/

Jest to wierzchołek Vârful Stancilor w górach Hasmaş, może dwa dni drogi, pieszej oczywiście, od przełomu Bicaz, do którego nasi wędrowcy z 1973 r. doszli i fotograficznie ten fakt uwiecznili.

Obrazek

Warto kiedyś sprawdzić! Może znowuż na jakiś jubileusz przejścia z 1973 r.?

I tylko wiem, że nie będę szukał tej wioski i tego ciągnionego przez woły zaprzęgu. Bo to może być też wszędzie. Taka kwintesencja rumuńskości, czy może raczej rumuńskiej wsi.

Obrazek

Chcieliśmy więc zatem w sierpniu 2013 r. iść tropem naszych poprzedników z 1973 r. Nasze trasy trochę się rozbiegły, co zresztą widać na tej mapce...

Obrazek

... ale czy tak naprawdę aż tak bardzo się rozbiegły? Jakaś specyficzna łączność cały czas była - tego jestem pewien!


W ostatnich już - obiecuję to wszystkim znużonym już moim tekstem - akapitach relacji z naszej sierpniowej wędrówki po rumuńskich Karpatach w 2013 r. chciałbym gorąco podziękować tym wszystkim osobom, dzięki której doszła ona do skutku i ostatecznej realizacji. Szczególnie Basi Pankiewicz, wędrującej w 1973 r. przez karpackie połoniny jeszcze jako Basia Schodnicka, za udostępnienie swoich fotografii, olbrzymią dozę cierpliwości, gdy w nieskończoność i po raz nie wiem który wypytywałem Ją o wszystkie możliwe szczegóły z Tamtego przejścia oraz za tzw. "inspirację" do podjęcia terenowej rekonstrukcji wędrówki i trzymanie przez przeszło dwa tygodnie - tu w Polsce - kciuków, aby nam to przejście w 2013 r. wyszło. Bardzo wiele szczegółów pozwalających na dokładniejsze odtworzenie przebiegu trasy z 1973 r. dostarczył nam też Olek Stefaniszyn, któremu również serdecznie dziękuję. Wprawdzie w przejściu Karpat Zakrętu w 1973 r. nie uczestniczył Andrzej Wojciechowski "Astronom", ale jako niezmordowany kronikarz Studenckiego Koła Przewodników Sudeckich przekazał nam kilka istotnych kserokopii dokumentów koła z lat 70., bezpośrednio i pośrednio związanych z przejściem - dziękuję Ci Andrzeju!

Nie mogę oczywiście nie podziękować Oli Pankiewicz (córce Basi), Zbyszkowi Osińskiemu i Piotrkowi Adamskiemu - uczestnikom naszej wędrówki z sierpnia 2013 r. Jestem wdzięczny szczególnie Oli i Zbyszkowi za wyrozumiałość dla zmiennych, często chmurzastych jak niebo nad górami Podu Calului, nastrojów kierownika przejścia w drugim tygodniu wędrówki. I jeszcze dzięki tym wszystkim, którzy tu w Polsce kibicowali naszemu przedsięwzięciu - naszym bliskim, przyjaciołom i kolegom.

Relację z naszej wędrówki po Karpatach Zakrętu chciałbym zadedykować pamięci Edka Hodery - tragicznie zmarłego w 1992 r. kierownika przejścia z sierpnia 1973 r. Gdy trafiłem do SKPS w 1982 r. Edek już rzadko uczestniczył w wycieczkach kołowych. Spotykaliśmy się jednak dość często we Wrocławiu, podczas istotniejszych zebrań Koła, czy też jakiś innych wydarzeń turystycznych i krajoznawczych. Zapamiętałem go jako spokojnego, cichego i skromnego człowieka. Jedyny raz, kiedy byłem z Nim na wycieczce górskiej był taki sam - spokojny, cichy i skromny. I emanujący tzw. wiedzą górską i górskim doświadczeniem. Było to 7-8 czerwca 1986 r. w Karkonoszach, gdy przewodniczył komisji na egzaminie praktycznym na państwowe uprawnienia przewodnickie. Oprócz Niego w skład komisji wchodził Tomek Dudziak "Dziamdziak", Wiciu "UFO" Hermaszewski i ja. Wtedy też - m.in. przy wodospadzie Szklarki i pod Chatką AKT - zrobiłem kilka zdjęć, na których można dostrzec sylwetkę Edka. Więcej Jego zdjęć niestety nie dane mi było wykonać... Nawet i na tych zdjęciach, chociaż przewodniczył komisji egzaminacyjnej, nie jest pierwszoplanową postacią...

Obrazek

Obrazek


Obrazek


... taki był - inni jadą, a Edek oczywiście pieszo. Przecież napisałem, że był spokojny, cichy i skromny.

Obrazek
KrzysiekJ
 
Posty: 174
Rejestracja: 22 gru 2013, 01:43

Re: Na kolorowo - czarno-białym szlakiem

Postautor: Pion » 13 kwie 2015, 20:50

Bardzo udany i potrzebny kolaż. Dziekuję
Pion
 
Posty: 6
Rejestracja: 23 lis 2014, 12:35

Re: Na kolorowo - czarno-białym szlakiem

Postautor: KrzysiekJ » 18 kwie 2015, 09:28

Już w czasie pisania relacji z przejścia Karpat Zakrętu w sierpniu 2013 r. dokopałem się do archiwaliów wrocławskiego Studenckiego Koła Przewodników Sudeckich, które dały częściową odpowiedź na wiele nurtujących nas do niedawna pytań dotyczących pionierskiego polskiego przejścia rumuńskiego odcinka Łuku Karpat w 1973 r. Okazuje się, że nie była to inicjatywa "ogólnopolska" - polskiego akademickiego środowiska turystycznego, lecz wyłącznie wrocławska. Koncepcja "Przejścia Karpat rumuńskich" zrodziła się we wrocławskim Akademickim Klubie Turystycznym (AKT), w skład którego wchodziło Studenckie Koło Przewodników Sudeckich. Zachował się dokument będący najpewniej pierwszą wersją projektu przejścia. Został on opracowany przez nieżyjącego już niestety Leszka Lechowicza, aktywnego działacza AKT, Koła Przewodników i Klubu Turystycznego na Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu w latach 60. i początkach lat 70. XX w. Piszę tu, że był to chyba wstępny projekt całego przedsięwzięcia, gdyż musiał być on później na pewno aktualizowany. Ten pierwszy projekt zawiera bowiem szczegółowo rozpisany harmonogram przejścia czterech odcinków sztafety karpackiej. Pierwszy odcinek sztafety miał według tego wstępnego programu rozpocząć się w Baile Herculane 1 lipca 1973 r., tymczasem wiemy, że wędrówka rozpoczęła się blisko tydzień później.

A skąd o tym wiadomo?

Otóż zachowała się również relacja z przejścia tego pierwszego odcinka sztafety. Niestety nie cała - brakuje opisu sześciu ostatnich dni wędrówki (grupa przeszła wówczas przez góry Parîng i Lotru). Została ona opracowana najpewniej przez Andrzeja Chuchmałę - przewodnika z naszego koła, kierownika tego odcinka sztafety, i była sprawozdaniem dla zarządu AKT i być może "Almaturu" z realizacji przejścia. Prowadzona przez niego grupa wyruszyła na szlak w piątek 6 lipca 1973 r. i dotarła do Turnu Roşu (a zatem nie do Sibiu, jak sygnalizowano w projekcie) dwa tygodnie później - 19 lipca 1973 r. Sprawozdanie zawiera opis przejścia poszczególnych odcinków dziennych oraz - co szczególnie istotnie - skład osobowy uczestników przejścia. W wędrówce przez góry Cernei, Godeanu, Piule-Iorgovanului, Retezat, Parîng i Lotru uczestniczyło 9 osób, spośród których 5 osób wywodziło się z wrocławskiego SKPS, pozostałe reprezentowały SKPG w Gliwicach, AKT w Poznaniu (2 osoby) i warszawskie SKPB.

Poniżej przedstawię obydwa dokumenty - najpierw wstępny projekt przejścia, opracowany przez Leszka Lechowicza, a następnie sprawozdanie z wędrówki na trasie pierwszego odcinka sztafety po rumuńskich Karpatach. Relację zilustruję fotografiami z późniejszych wypraw członków SKPS w opisywane w relacji pasma. Fotografie wykonane zostały w miejscach, w których na pewno byli uczestnicy przejścia z 1973 r. Jedynym wyjątkiem jest zdjęcie Witka Hermaszewskiego wykonane ze szczytu Slaveiu w Retezacie w lecie 1979 r., na którym uczestników wędrówki mogło nie być, ale które pokazuje "miejsce działania" tej grupy. Można mieć jednak nadzieję, że dzięki dotarciu do listy uczestników przejścia, uda się w przyszłości uzyskać dostęp do oryginalnych fotografii z lata 1973 r. Możliwe też, że również kierownicy trzech pozostałych odcinków sztafety przygotowali podobne sprawozdania w przebiegu swoich tras. Jeśli tak - to należy zaciskać kciuki, aby i je udało się kiedyś odkryć.

W cytowanych dokumentach zasadniczo nie zmieniałem zapisów rumuńskich nazw miejscowych - bardzo często błędnie zapisanych. Te błędy oddają jednak - taką mam nadzieję - "pionierskość" przejścia z lata 1973, nie mającego wcześniej w polskiej turystyce, nie tylko tej akademickiej, jakiejkolwiek analogii. Rumuńskie Karpaty stanowiły dla uczestników przejścia, także dla członków kadry, prawdziwą egzotykę. Dla praktycznie wszystkich była to turystyczna "terra incognita" - stąd błędy i lapsusy językowe dodają tylko tej relacji uroku i świadczą o jej autentyczności. Nie wstawiam też rumuńskich znaków diakrytycznych (î, ř, ş, ţ, ǎ i in.), gdyż używane wówczas w Polsce maszyny do pisania takich czcionek nie zawierały. Nie poprawiłem też błędu merytorycznego - autor sprawozdania umieścił szczyt Paringul Mare w górach Lotru (w rzeczywistości jest to najwyższy szczyt gór Parîng), ale sam znam kilka map przeglądowych Rumunii, w których nie ma zaznaczonego Parîngu, natomiast zasięg sąsiedniego pasma Lotru jest znacznie powiększony. Być może tu należy doszukiwać się źródła pomyłki. Moją ingerencją w pierwotny tekst jest wprowadzenie w kilku miejscach kursywy i wytłuszczenia niektórych zdań - włącznie w celu poprawienia "przejrzystości" tekstu.

DOKUMENT 1:

Przejście Karpat rumuńskich z okazji 100-lecia turystyki polskiej (Organizator AKT we Wrocławiu)

Przejścia dokonują cztery grupy 12-osobowe (w każdej grupie 2 osoby obsługi z AKT Wrocław). Całość Karpat rumuńskich przejdzie 48 osób w tym 8 osób obsługi. Każdy odcinek trasy trwa od 18-20 dni łącznie z przejazdami z Polski i do Polski. Zbiórka każdej grupy w Polsce przed wyjazdem w miejscach i godzinach wyznaczonych (w terminie późniejszym)

Odcinek I 29 czerwca - 17 lipca (19 dni)

Wyjazd z Polski 29 czerwca rano pociągiem do Baile Herculane przez Budapeszt, Arad, Timisoara (z Timisoara pociągiem osobowym)

Start odcinka I w dniu 1 lipca z Baile Herculane. Meta odcinka I w Sibiu. Spotkanie z trasą II w dniu 16 lipca o godz. 20-tej na dworcu kolejowym w Sibiu.

Zarys przebiegu trasy: Baile Herculane - Dolina Cernei - G. Retezat - G. Paring - G. Lotru - G. Sybińskie - Sibiu

Powrót do Polski pociągiem z Sibiu przez Braszów, Ploesti i ZSRR.

Odcinek II 15 lipiec - 1 sierpień (18 dni)

Wyjazd z Polski 15 lipca pociągiem do Sibiu przez Budapeszt i Arad. Spotkanie z trasą I w Sibiu 16 lipca o godz. 20-tej na dworcu kolejowym. Start do odcinka II w dniu 17 lipca w Sibiu. Meta odcinka II w Braszowie. Spotkanie z trasą III w dniu 31 lipca o godzinie 20-tej w Braszowie w holu stołówki studenckiej w ośrodku akademickim.

Zarys przebiegu trasy: Sibiu - Przełom Czerwonej Wieży - G. Fogaraskie - G. Piatra Craiu - G. Bucegi - G. Braszowskie - G. Tealeien - Cheia - Braszov.

Powrót do Polski z Braszov przez Ploesti i ZSRR.

Odcinek III 29 lipca - 16 sierpnia (19 dni)

Wyjazd z Polski 29 lipca do Braszowa przez Budapeszt, Oradea, Cluj.
Spotkanie z trasą II w dniu 31 lipca w holu stołówki studenckiej ośrodka akademickiego o godz. 20-tej

Start do odcinka III w dniu 1 sierpnia z Braszowa. Meta w Bicaz. Spotkanie z trasą IV w dniu 15 sierpnia o godz. 20-tej na dworcu kolejowym w Bicaz.

Zarys przebiegu trasy: Braszów - Cheia - G. Buzau - G. Vrancei - G. Nemira - G. Ciucului - G. Tarcau - Bicaz.

Powrót do Polski z Bicaz przez Bacau, Suceava i ZSRR.

Odcinek IV 13 sierpnia - 1 września (20 dni)

Wyjazd z Polski przez ZSRR, Suceava, Bacau do Bicaz w dniu 12 sierpnia.

Spotkanie z trasą III w Bicaz w dniu 15 sierpnia o godz. 20-tej na dworcu kolej. Start do odcinka IV w dniu 16 sierpnia. Zakończenie przejścia Karpat rumuńskich i spotkanie z trasą idącą z Polski w dniu 31 sierpnia o godz. 18-tej w Complexu lui turistic Borsa-Fintina (Fintina 6 km od wsi Borsa)

Zarys przebiegu trasy: Bicaz - G. Ceahlau - G. Bystrzyckie - G. Kelimeńskie - G. Dornelor - G. Birgau - G. Rodniańskie - Borsa.

Powrót do Polski pociągiem z Vatra Dornei przez Suceava i ZSRR.

opracował

Leszek Lechowicz

========================================================================

DOKUMENT 2

PRZEJŚCIE KARPAT 73 r.

Organizowane dla uczczenia 100-lecia turystyki polskiej pod patronatem Rady ZG SZSP d/s przewodnictwa studenckiego.

Odcinek I: Baile Herculane - Turnu Rosu

6-19. 07. 1973 r.

UCZESTNICY:

Andrzej Chuchmała - SKPS AKT Wrocław - kierownik
Andrzej Darliński - SKPS AKT Wrocław
Władyslaw Lehman - SKPS AKT Wrocław
Wiesław Jurków - SKPS AKT Wrocław
Lidia Nowogórska - SKPS AKT Wrocław
Krystyna Nitzschke - SKPG Gliwice
Maria Nowacka - AKT Poznań
Maria Rybczyńska - AKT Poznań
Jolanta Lipszyc - SKPB Warszawa

Trasa wędrówki uczestników I odcinka "Przejścia Karpat '73" przebiegała całą zachodnią częścią Karpat południowych od doliny rzeki Cernei i miejscowości Baile Herculane przez najwyższe pasma tej częsci Karpat. Góry Godeanu, Retezat, Paring oraz Lotru do przełomu Aluty (Olt) dzielącej Karpaty Południowe na część zachodnią i wschodnią. Zakończenie tego odcinka i rozpoczęcie następnego miała miejsce na północ od Przełomu Czerwonej Wieży w miejscowości Turnu Rosu. Grupa osiągnęła najwyższe kulminacje tych gór przechodząc przez szczyt Peleaga 2 509 m w Retezacie, Paringul Mare w Lotru, biwakując w ośmiu przypadkach powyżej wysokości 1850 m n.p.m.
Ze względu na brak miejscowości i schronisk na trasie grupa nosiła dużo żywności zaopatrując się w nią pierwszego, siódmego i trzynastego dnia wędrówki.
Grupa była zaopatrzona w następujący sprzęt obozowy: trzy namioty dwuosobowe typu Motyl, dwa naczynia 7-mio litrowe, śpiwory, 1 siekierę, 4 maszynki benzynowe typu "Juvel" oraz inny drobny sprzęt turystyczny.
Posiłki w większości (9 dni) były przygotowywane na maszynkach benzynowych, ze względu na wędrówkę powyżej górnych granic lasu.

3-5. 07. 1973 r.

Spotkanie się uczestników miało miejsce 3. 07. 1973 r. o godz. 17.00 na dworcu PKP w Katowicach.
O godz. 23.00 wyjazd z Katowic do Budapesztu (9.12), gdzie dołączył kol. A. Darliński.
O godz. 15.20 dnia 4.07.1973 r. wyjazd z Budapesztu do Arad Shad (godz. 23.00) z przesiadką w Timisoarze i Caransebes do Baile Herculane. Z dworca kolejowego przejazd do centrum uzdrowiska autobusem - 5 km (godz. 11.00) dnia 5. 07. 1973 r.

Obrazek

Dworzec kolejowy w Baile Herculane. 16 sierpnia 2014 r.

Biwak założono przy zbiegu potoku Sana Padinei z doliną Cernei koło górnej rzeki Cernei od centrum miasteczka. [w tym zdaniu relacji jej autor zapewne zgubił część zdania, przez co staje się ono w swej drugiej części niezbyt zrozumiale - dop. KJ].

Baile Herculane - słynna miejscowość uzdrowiskowa położona w dolinie Cernei w otoczeniu wapiennych Gór Cernei i Mehedinti znana już w czasach rzymskich pod nazwą Thermae Herculi bazująca na źródłach gorących wodach mineralnych.

Obrazek

Centrum uzdrowiska w Baile Herculane. Sierpień 2001 r.

6. 07. 1973 r. Piątek

Baile Herculane - PL Lulsumi

Do poniedziałku uzupełnienie zakupów żywnościowych na 6 dni wędrówki, pakowanie sprzętu i żywności w plecaki.
Po przeczekaniu na tarasie leśniczówki dłuższej chwili - godz. 14.00 okazyjną ciężarówką wyjechaliśmy w górę doliny Cernei. Samochodem dojechaliśmy do miejscowości Cerna Sat oddalonej 15 km od Baile Herculane drogą szutrową biegnącą wąskim dnem doliny Cernei.

Obrazek

Na drodze w dolinie Cernei. 20 sierpnia 2014 r.

Dolinę Cernei na tym odcinku otaczają strome wapienne zbocza gór Cernei . Od 100 m za Cerna Sat dolina zwęża swą szerokość w wąwozie Corcaia, będącym jedną z miejscowych osobliwości przyrodniczych.
Po przejściu grzbieciku Naiba, przez który rzeka Cernei przecina się wąwozem weszliśmy między góry Godeanu a Vilcan zbudowane ze skał krystalicznych.
Około 17.00 doszliśmy do Cantonul Lunca Larga, niewielkiej osady leśników i górników. Po 2 godzinach marszu dalej w górę doliny Cernei za grzbietem Balmoşului doszliśmy do zbiegu potoku Piriului z rzeką Cernei, gdzie u stóp grzbietu Bulzului założyliśmy biwak.

7. 07. 1973 r. Sobota

Dolina Cernei - Piatra Scarisoareri 2244 m.

Wyjście o godz. 9.30 w górę grzbietu Bulzului w większości bez jakiejkolwiek ścieżki.
Po trzech godzinach marszu w okolicy szczytu 1297 m doszliśmy do szlaku (czerwony krzyż) idącego z doliny Cernei odnogą wschodnią tego grzbietu. Spotkaliśmy po drodze trzy stiny (bacówki), przy ostatniej stinie din Bulz zatrzymaliśmy się na dłuższy odpoczynek. Od tego miejsca powyżej 1800 m n.p.m. szliśmy już bezleśnym grzbietem Bulzului aż do grzbietu głównego Gór Godeanu w okolicy szczytu Piatra Scarisoarei 2244 m.

Obrazek

Okolice szczytu Piatra Scarisoarei (2444 m n.p.m.) w górach Godeanu przed burzą. 23 sierpnia 2014 r.

Po drodze minęliśmy bardzo ciekawą grupę skał Bisericile din Bulz. Około 100 m poniżej głównego grzbietu u stóp dużego płatu śniegu założyliśmy o godz. 19.30 biwak.
Wędrówka tego dnia była bardzo męcząca (8 godz. marszu) ze względu na dużą różnicę wysokości 1400 m i bardzo duże obciążenie.
W nocy przeszła dość silna burza.

Obrazek

Obrazek

Góry Godeanu po burzy. Rejon szczytu Vf. Scǎrişoara. 24 sierpnia 2014 r.

8. 07. 1973 r. Niedziela

Piatra Scarisoarei 2244 m npm - przeł. Curmatura Soarbele

Z miejsca biwaku godzina 9.00 wyjście na grzbiet Gór Godeanu będących w tym miejscu szeroką płaską wierzchowiną.

Obrazek

Krajobraz Gór Godeanu w rejonie szczytu Micusa (2162 m n.p.m.). 24 sierpnia 2014 r.

Trasa naszej wędrówki szła głównym grzbietem w kierunku północno wschodnim. Trawersując od północy szczyty Micusa 2175 m npm., M. Stina Mare idąc dalej przez wierzchowinę szczytu Galbena 2194 m npm, Paltina 2154 m npm, szczyt Scurtul 2149 npm do przełęczy Curmatura Soarbele będącej działem między krystalicznymi Górami Godeanu a wapiennym pasmem Piule 2080 m.
Długo poszukiwaliśmy miejsca biwaku w okolicy tej przełęczy, ze względu na brak wody. Znaleźliśmy (godz. 19.00) w żlebiku schodzącym z Paltiny w kierunku doliny Soarbele. Trasa wędrówki tego dnia stosunkowo łatwa prawie w całości jednym grzbietem z niewielkimi tylko podejściami (7 godzin marszu).
Biwak nad stromym zboczem doliny Soarbele na niewielkiej półce z szeroką panoramą pasma Piule i Vilcan.

Obrazek

Widok na grzbiet Oslea (1946 m n.p.m.) - zaliczany przez niektórych geografów do gór Vîlcan - z miejsca domniemanego biwaku grupy w 1973 r. 24 sierpnia 2014 r.


9. 07. 1973 r. Poniedziałek

Curmtura Soarbele - Lac Bucura 2050 m npm.

Wyjście z biwaku o godzinie 9.30.
Rego dnia ze względu na chorobę Kol Andrzej Barliński z Kol. Marią Nowacką zmuszony został do zejścia z gór i przez dolinę Soarbele doszedł do Cimpu lui Neag skąd samochodem dojechał do Petrosani.

Obrazek

Spotkanie na szlaku. Północny trawers góry Dragsanu (2076 m n.p.m.). Na ostatnim planie szczyt Custura (2457 m n.p.m.). Lato 1979 r. fot. Witek "UFO" H.

Od przełęczy Curmatura Soarbele przez kilka godzin znajdowaliśmy się w wapiennym paśmie Piule przechodząc z okolicy sczytu Stanuletii Mari 2032 m, Lui Lorgoren 1992 m npm. i Albele 2013 m. Za szczytem Albele po przejściu doliny Izvorul za Bolborosi weszliśmy na grzbiet Dragsanu zbudowany ze skał krystalicznych. Szliśmy północnym stokiem tego grzbietu trawersując szczyt Dragsanul 2080 m, Buta 1971 m i schodząc z niego z przełęczy Plaiul Mic do doliny Lapusnicul Mare.
Na przełęczy zrobiliśmy posiłek i dłuższy odpoczynek.

Obrazek

Widok z rejonu Przełęczy Plaiul Mic w kierunku północnym - m.in. na Peleagą (2509 m n.p.m.) - najwyższy szczyt Retezatu. 25 sierpnia 2014 r.

Z doliny Lapusnicul mere weszliśmy w wysokogórską dolinę Bucura, kierując sie do jeziora Lac Bucura, największego jeziora polodowcowego w Retezacie.

Obrazek Obrazek

Zrujnowana klauza w dolinie Lapuşnicul Mare. 16 sierpnia 1982 r.

Góry Retezat, w okolicy doliny Bucura, mają charakter alpejski, ale są łagodniejsze od Tatr. Rozbiliśmy namioty na wschodnim brzegu Lac Bucura około godziny 19.30, w pobliżu biwaku rumuńskiej grupy.

Obrazek

Na południowym brzegu jeziora Bucura. Za jeziorem przełęcz Curmatura Bucurei (2206 m n.p.m.). Lato 1979 r. fot. Witek "UFO" H.

W nocy około 4 godziny trzech uczestników naszego odcinka brało udział w poszukiwaniach zaginionego uczestnika wycieczki rumuńskiej.
Pogoda nadal była niepewna, z częstymi zachmurzeniami i mgłami, ale bez większych opadów deszczu.

10. 07. 1973 r. Wtorek

Biwak nad jeziorem Bucura

Obrazek

Biwak nad jeziorem Bucura - 16 sierpnia 1982 r.

Całodzienny odpoczynek bez zmiany miejsca biwaku. Wycieczki w najbliższą okolicę oraz w dolinę Lapusnicu Mare w celu zakupu sera i mleka.

Obrazek

Widok na jezioro Bucura (największe polodiwcowe jezioro w rumuńskich Karpatach) i sąsiadujące z nim jeziora Florica (po lewej) i Ana (po prawej) ze szczytu Slaveiu (2342 m n.p.m.). Lato 1979 r. fot. Witek "UFO" H.

11. 07. 1973 r. Środa

Lac Bucura - Dolina Barbat

Wyjście znad jeziora Bucura godzina 9.40 w kierunku najwyższego szczytu Retezatu Peleagi 2509 m przez przełęcz Curmatura Bucurei 2206 m npm. szczyt Custura Bucurei 2388 m npm. Po zrobieniu zdjęcia na Peleaga 2509 m wejście na szczyt Papusa 2500 m npm. przez przełęcz Saua Pelegii 2279 m.

Obrazek

widok ze szczytu Papuşa (2503 m n.p.m.) na Peleagę (2509 m n.p.m.). 15 sierpnia 1982 r.

Z Papusa Mare granicą o znacznym stopniu trudności obok szczytu Capul Vaic Fele 2408 m npm. na szczyt Lapulen skąd po zjedzeniu posiłku zeszliśmy do doliny Barbat (godz. 20.00)

Po ciemku poszliśmy trawersem grzbietu Culmea Lanatd w kierunku Cabany Balea. Biwak założyliśmy pod szczytem Lancita 2100 m (godz. 21.00), w okolicy stiny (bacówki) góralskiej. Z miejsca biwaku widać było górną część pięknej doliny Barbat z pasmem typu tatrzańskiego ograniczającym ją od południa.

12. 07. 1973 r. Czwartek

Biwak na zboczu Vf. Lancita - Petrosani

Po zaopatrzeniu się w ser u górali i zjedzeniu śniadania wyruszyliśmy około godz. 8.00 trawersem na grzbiet Grurii skąd dalej grzbietem Cleantul Cozmei i Balea do schroniska Balea (byliśmy tam o 13.00).
Po zjedzeniu w schronisku obiadu zeszliśmy z grzbietu Balea do drogi leśnej w dolinie Murgusa którą doszliśmy do doliny Barbat.

Obrazek

Skromna, prawosławna cerkiew w leżącej w dolinie rzeki Barbat wiosce Riu Barbat. 27 sierpnia 2014 r.

Trzema ciężarówkami zwożącymi drewno dojechaliśmy przez miejscowości Hobita i Riu Barbat do stacji kolejowej w niewielkim miasteczku Pui. Z Pui b. ciekawym szlakiem kolejowym dojechaliśmy (20 km) do Petrosani - dużego górniczego miasta, gdzie oczekiwał na nas Andrzej z Mariolą.

Obrazek

Centrum Petroşani. 7 sierpnia 1983 r. (fot. Piotrek N)

Po umyciu się, zjedzeniu kolacji w domu studenckim Instytutu Górnictwa rozbiliśmy o 22.00 namioty na łące poznanego przez Andrzeja górala.

13. 07. 1973 r. Piątek
Petrosani - szczyt Badea 1850 m npm.

Do godziny 12.00 dokonywaliśmy zakupów żywności na trzy dni wędrówki i pakowaliśmy plecaki.
Wyszliśmy po godz. 12.00 z Petrosani kierując się w kierunku cabany Rusu.

Obrazek

Podejście z cabany Rusu (to ten słabo widoczny czerwony budynek; 1168 m n.p.m.) do stacji narciarskiej I.E.F.S. pod Vârful Badea (1850 m n.p.m.). 7 sierpnia 1983 r.

Z Petrosani wyszliśmy grzbietem biegnącym południowym nad dol. rzeki Maleia przechodząc przez szczyt Chicioru 1413. Ze schroniska Rusu po zjedzeniu obiadu kierując się na wschód weszliśmy na grzbiet Badea 1850 m przechodząc wcześniej koło górnej stacji wyciągu IFC i schroniska IFC.
Rozbiliśmy namioty pod szczytem Badea.

Obrazek

Zwijanie w deszczu biwaku pod szczytem Vf. Badea. 9 sierpnia 1983 r.

[w tym miejscu tekst sprawozdania się kończy - brakuje opisu przejścia przez góry Parîng (Parâng) i Lotru. Znając jednak z początkowego fragmentu dokumentu miejsce zakończenia przejścia, czyli leżącą pomiędzy górami Lotru a Fogaraszami miejscowość Turnu Roşu, można w miarę dokładnie zrekonstruować przebieg kolejnych dni wędrówki. Nie będę tego w tym miejscu czynił - mam bowiem nadzieję, że wypowiedzą się już wkrótce na ten temat rzeczywiści uczestnicy przejścia]

Obrazek

Góry Parîng - na wschodnim skłonie Vf. Badea (ok. 1850 m n.p.m.). Sierpień 2001 r.
KrzysiekJ
 
Posty: 174
Rejestracja: 22 gru 2013, 01:43

Re: Na kolorowo - czarno-białym szlakiem

Postautor: KrzysiekJ » 05 lis 2015, 21:57

Kilka tygodni temu otrzymałem takiego oto sympatycznego i wywołującego biegnący wzdłuż grzbietu dreszcz maila:

Przeczytałam tekst o przejściu Karpat 1973 i wróciły wspomnienia. Niestety, ułomne, bo wtedy wydawało się, ze wszystko będziemy pamiętać zawsze i nie robiłam notatek. Szkoda, że nie dotarliście do Andrzeja Chuchmały - znakomitego przewodnika. Więc tylko uwaga: na liście uczestników jest Wiesława Jurków, a nie Wiesław. Przejście trwało dłużej niż dwa tygodnie i w 100 % byliśmy w Sibiu, nie dam sobie odciąć dłoni, że tam przekazywaliśmy sprzęt, ale majaczy mi się, że było to na dworcu kolejowym.
Niestety, nakładają mi się inne pobyty w górach rumuńskich, ponieważ SKPB Warszawa prowadziło tam liczne obozy wędrowne.
Pomysł przejścia łuku Karpat w 1973 od Dunaju pod Bratysławą i od Żelaznej Bramy w postaci gigantycznej sztafety był inicjatywą kół przewodnickich z Wrocławia, Krakowa i Gliwic. Niestety, upadł, poszły tylko odcinki rumuńskie, sadzę, że wszystkie organizowane przez Wrocław.
Gdyby jeszcze odezwał się ktoś z mojej ekipy, chętnie nawiązałabym kontakt


I podpis:

Jola Lipszyc

Jola, czyli ta wspomniana z jednym z wcześniejszych postów jedna z uczestniczek przejścia pierwszego odcinka sztafety – z Baile Herculane do Turnu Roşu (a może jednak Sibiu?)

… i następnie mój mocno spóźniony mail do nadawczyni maila – z prośbą o szczegóły, fotografie, garść wspomnień...

- i szybka odpowiedź – a w nim takie oto zdanie „Myślę, że jakieś, nieliczne oczywiście, zdjęcia mamy, poszukamy (w przyszłym tygodniu, bo przecież leżą w pudłach od czterdziestu lat).”

… a po mojej stronie monitora i nad moją klawiaturą czysta radość

… Mam nadzieję, że już w najbliższym czasie się nią z Wami podzielę…
KrzysiekJ
 
Posty: 174
Rejestracja: 22 gru 2013, 01:43

Re: Na kolorowo - czarno-białym szlakiem

Postautor: oliwka44199 » 17 paź 2016, 12:02

Świetne zdjęcia z wyprawy : ) Widać ze była udana :) faajniee ;)
oliwka44199
 
Posty: 11
Rejestracja: 28 wrz 2016, 14:16

Poprzednia

Wróć do Wyjazdy, rajdy, wyprawy... [ODBYŁO SIĘ]

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości