Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (1990 r.)

informacje, wrażenia, relacje etc. {Każdy nowy temat proszę zaczynać od daty w formacie yyyy.mm.dd}

Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (1990 r.)

Postautor: KrzysiekJ » 07 kwie 2016, 15:57

W Czarnohorze zawsze mam dobrą pogodę. Zwłaszcza na Pop Iwanie. Kiedykolwiek tam byłem, a wdrapałem się na ten najpiękniejszy z czarnohorskich szczytów już czterokrotnie, zawsze miałem powalające dookolne widoki. Na sąsiednie Góry Marmaroskie, na równie bliski Beskid Huculski, na także oddalone o krok Połoniny Hryniawskie i trochę bardziej oddalony Świdowiec i Gorgany. Na wypiętrzające się gdzieś za szczytami Gór Marmaroskich najwyższe w całych Karpatach Wschodnich Góry Rodniańskie wreszcie...

Tak było - pierwszy raz w moim życiu - w poniedziałek 13 sierpnia 1990 r.

Obrazek

Podobnie niemal dokładnie 18 lat później, we wtorek 19 sierpnia 2008 r.

Obrazek

Znowuż w sierpniowy wtorek - tym razem 25 sierpnia 2009 r.

Obrazek

I wreszcie już nie w sierpniu, lecz na samym początku jesieni - w czwartek 27 września 2012 r. Chyba było tam wtedy najpiękniej

Obrazek

Obrazek

Czarnohora - wielu to podkreśla - bywa bardzo kapryśna. Chłód i mgły w miesiącach letnich to często norma. Deszcze - standard. Skąd więc to moje szczęście do pogody w tych górach? Po ostatnim pobycie zacząłem doszukiwać się nawet jakichś irracjonalnych przyczyn.

Może to była nagroda za cierpliwość? Za trwające równe dziesięć lat marzenia o wędrówkach po Czarnohorze. Marzenia - dodam tu - zdawałoby się całkowicie nierealne! O Czarnohorze mogłem czytać, mogłem polować we wrocławskich antykwariatach na przedwojenne widokówki z tych gór, mogłem studiować zdobyte gdzieś szczęśliwie mapy Wojskowego Instytutu Geograficznego (tzw. WIG-ówki)... ale być tam? Nie, to wydawało się niemożliwe. Dopóki Związek Radziecki trwał - a ten wydawał się być wieczny - Czarnohora była czymś nierealnym i bardziej od Himalajów od Wrocławia odległym!

Obrazek

Ale na Czarnohorę mogłem za to popatrzeć! W sierpniu 1984 r. podchodziliśmy od strony zachodniej - od przełęczy Şetref - na główny grzbiet Gór Rodniańskich. Jeszcze przed Batriną, dzień drogi przed Pietrosulem, zobaczyliśmy ponad Górami Marmaroskimi jakieś wyższe od nich pasmo górskie... Wiedzieliśmy, że to musi być ona - Czarnohora. Wtedy też było pięknie! Godzinę, dwie gapiliśmy się w kierunku północno-zachodnim. Tylko że na kilku zrobionych wtedy przeźroczach tych naszych wymarzonych gór praktycznie nie widać...

Obrazek

Na Howerlę, Pop Iwana, Breskuła, Kostrzycę i inne czarnohorskie szczyty, doliny i uroczyska zachorowałem - pamiętam to dokładnie - w listopadzie 1980 r. Był to drugi miesiąc mojego studiowania we Wrocławiu. Wcześniej chodziłem po górach, mieszkałem wszak u stóp Sudetów, spacer z domu na zamek Książ nie trwał dłużej niż 45 minut. Ale na studiach zaczęło się czytanie. Odkryłem bibliotekę Ossolineum oraz zbiory naszej Biblioteki Uniwersyteckiej. W moje ręce trafiły - na początek tylko w bibliotekach - przedwojenne tomy "Wierchów" i przewodniki Henryka Gąsiorowskiego po Beskidach Wschodnich (później zdobyłem to wszystko we wrocławskich antykwariatach). No i najważniejsze - po powstaniu "Solidarności" w sierpniu 1980 r. o naszych dawnych Kresach zaczęły pojawiać się artykuły w periodykach krajoznawczych i turystycznych. W "Wierchach", w wydawanym co miesiąc "Gościńcu", w wydawnictwach studenckich kół turystycznych. Oficyna "PAX" wydała pozostający przez dziesiątki lat na indeksie cenzury huculski i wschodniokarpacki epos "Na wysokiej połoninie" Stanisława Vincenza.

Obrazek

Byłem znokautowany... I zacząłem marzyć o Czarnohorze.

13 grudnia 1981 r. moje marzenia o Howerli oddaliły się jeszcze bardziej. Stan wojenny! ... nie można było wyjechać w Sudety, a co dopiero w te miejsca, o których się śni i marzy... Tkwiłem w Świebodzicach, gdyż na uczelniach wrocławskich zarządzono "dni generalskie" (w akademikach Uniwersytetu, Politechniki i Akademii Rolniczej miejsce studentów zajęli ZOMO-wcy). Nielegalne wyjścia do Książa i na Stary Książ (nielegalne, bo obydwa zamki znajdowały się już na terenie sąsiedniej gminy, tj. Wałbrzycha) i czytanie... Beletrystyka, archeologia i góry. I jeszcze gitara...

20 stycznia 1982 r., pięć tygodni po ogłoszeniu stanu wojennego, ułożyła mi się taka piosenka. Zatytułowałem ją "Pejzaże", raczej świadomie nawiązując do tych najsławniejszych Bellonowych, czyli "Harasymowiczowskich", chociaż później najczęściej tytułowana była - ale nie przeze mnie - po prostu jako "Howerla".

Zaczyna się tak:

Są takie góry, o których marzę
Nocami, w starym śpiworze
Moja myśl biegnie z sudeckich ścieżek
Hen na wschód - ku Czarnohorze

Przewędrowałem tam cały swój sen
Pijany zielem połoniny
Gdy na Howerlę wspinałem się
W nie nasze chcąc spojrzeć doliny...
- w nie nasze już doliny

Ref.
Nie ukołysze już Prut mnie do snu
Nie zbudzi też Hucułów śpiew
Tylko marzenia pozostaną mi
I buntująca się krew

Czy nigdy też nie zobaczę już was
Z Vincenza kart krajobrazy
Bezzwrotnie chyba przeminął ten czas
O którym wciąż mi się marzy,
O którym ciągle się marzy


Później leciała jeszcze druga zwrotka i ten sam refren...

Nigdy nie traktowałem tej piosenki jako rewizjonistycznej. Ten bunt dotyczył raczej tego, co nas wtedy otaczało, tego że nawet Śnieżka (pojawia się nawet w drugiej zwrotce) była dla mnie w te dni niedostępna; a nie wiedziałem, ile tych dni jeszcze będzie. Że wiele górskich i nie tylko górskich marzeń i planów się wtedy po prostu waliło... Człowiek głupiał i dlatego o górach, tych w Polsce i tych dalszych, mógł tylko myśleć, czytać o nich i śpiewać. Zresztą później wielokrotnie śpiewałem (zresztą nie tylko ja) "Pejzaże" przy Ukraińcach - zarówno w Polsce, jak i w ukraińskich Karpatach - i nigdy nie spotkałem się z jakimś niezrozumieniem moich intencji. Prosili nawet o tekst...

Pamiętam, jak we wrześniu 1982 r. kupiłem w księgarni w Brzegu (w pobliskich Buszycach odbywałem studencką praktykę archeologiczną) drugi tom wspomnień górskich Władysława Krygowskiego "W litworowych i piarżystych kolebach" (Wydawnictwo Literackie, Kraków 1982).

Obrazek

W porównaniu z tekstami zamieszczonymi w poprzednim tomie, wydanym jeszcze "przed Solidarnością" (w 1977 r.), w "Górach i dolinach po mojemu" ten tom był wręcz przepełniony Karpatami Wschodnimi. Jak urzeczony patrzyłem w jedno czarno-białe zdjęcie, przedstawiające panoramę zachodniej części Czarnohory z dominującą zaśnieżoną jeszcze Howerlą, zrobione z Kostrzycy. Próbowałem wyobrazić sobie, jak to może wyglądać w kolorze. Poznałem już wcześniej nasze Tatry, dwa tygodnie przed wykopaliskami wróciłem z mojej pierwszej rumuńskiej włóczęgi po obiektywnie przecież atrakcyjniejszym od Czarnohory Retezacie, a mimo to gapiłem się i gapiłem na ten czarno-biały obrazek

Obrazek

Byłem wtedy przekonany, że tylko takie gapienie będzie mi dane...

Wczesną wiosną 1990 r. przeżyłem szok, chociaż słowo "szok" absolutnie nie oddaje moich oraz wielu moich koleżanek i kolegów uczuć. Przez studenckie koła turystyczne w Polsce przebiegła lotem błyskawicy informacja, że rzeszowskie Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich organizuje w lecie pięć lub sześć krótkich 10-dniowych obozów wędrownych po Czarnohorze. Dogadali się z jakimś turystycznym partnerem w Lwowie, korzystając z "pieriestrojki" i ostatnich podrygów Związku Radzieckiego (a jednak nie był wieczny). Telefon do Rzeszowa - a był to przecież inny etap w rozwoju telekomunikacji - dłuuuugie oczekiwanie na połączenie z tamtejszym Oddziałem Akademickim PTTK i rozmowa. Krótka...

Po drugiej stronie łączy uznali mnie chyba za nienormalnego, gdyż w ciemno zarezerwowałem dla naszego wrocławskiego Studenckiego Koła Przewodników Sudeckich cztery "turnusy". Jęk niedowierzania i prośba, abym w ciągu tygodnia przyjechał do Rzeszowa z furą pieniędzy - chodziło o zaliczki.

Zacząłem szukać chętnych na rzeszowski wyjazd w Czarnohorę. Nie było najmniejszych problemów ze skompletowaniem składów. Wiadomo - Wrocław. Wielu starszych już wtedy mieszkańców miasta opowiadało o swoich młodzieńczych wędrówkach po Bieszczadach Wschodnich, Gorganach i Czarnohorze. O Kozłach, Szpyciach i jeziorku Mariczejka... Wielu kolegów zrezygnowało wtedy z wyjazdu w Dolomity, nie doszła do skutku wyprawa na Berninę i coś tam jeszcze... Alpy poczekają, natomiast ledwo uchylone drzwi do ukraińskich Karpat mogły się nieodwracalnie zatrzasnąć!

Co się w ZSRR wydarzy, tego wtedy nikt przewidzieć nie mógł! Czarnohora w 1990 r. mogła być zatem jedyną taką szansą w życiu.

Pojechałem więc do Rzeszowa z zebraną kwotą. Uformowały się cztery składy i... czekaliśmy. Wiedzieliśmy, że w ówczesnej sytuacji politycznej będziemy pewni ujrzenia Czarnohory dopiero wtedy, gdy wysiądziemy z pociągu w Worochcie. Stąd trwający kilka miesięcy niepokój i nerwowe oczekiwanie.

A ponadto kserowanie stron z przewodnika H. Gąsiorowskiego, map WIG-ówek i czytanie Vincenza oraz rozmaitych innych tekstów, również etnograficznych. Po to, aby później niczego nie przeoczyć...

Obóz, którego byłem uczestnikiem, trwał od poniedziałku 6 sierpnia 1990 r. (wyjazd z Wrocławia) do piątku 16 sierpnia (powrót do Wrocławia). Grupę wrocławską stanowiło 10 osób, w Rzeszowie dołączył do nas przewodnik z tamtejszego SKPB, natomiast w Lwowie dwie osoby - Lonia (Leonid) będący ukraińskim przewodnikiem i jego kolega.

Relacja z naszej sierpniowej wędrówki po Czarnohorze oraz - czego wcześniej nie planowano - po małym fragmencie Gorganów będzie nietypowa. Wrażeń było tyle, że spokojnie można byłoby napisać dość sporą nawet książkę (Lonia opowiadał nam na przykład o swoich wojennych przygodach w Afganistanie). Dlatego pójdę na łatwiznę. Pokażę zdjęcia i zacytuję swoje bardzo lakoniczne notatki czynione podczas trwania obozu. Dodam tylko trochę komentarzy do zdjęć - te komentarze przedstawione zostaną kursywą (drukiem pochyłym).

Przed rozpoczęciem relacji jeszcze tylko parę zdań. Gdzieś tam wcześniej napisałem, że "Czarnohora pod względem pogody jest dla mnie łaskawa" i że "będziemy pewni ujrzenia Czarnohory dopiero wtedy, gdy wysiądziemy z pociągu w Worochcie". Tymczasem pierwsze dwie i pół doby naszego pobytu w górach to permanentna ulewa, grad i mgła. Nie decydowaliśmy się na wyjście w Czarnohorę, zrobiliśmy deszczową jednodniową wycieczkę w Gorgany (na Jawornik-Gorgan) i wybraliśmy się na zwiedzanie Jaremcza, połączone z tzw. wieczorkiem zapoznawczym (impreza odbywała się w turbazie "Huculszczyzna"). Przez te dwie i pół doby nie zobaczyliśmy nawet zarysu Czarnohory.

Myślałem, że te góry całkiem się na nas i na mnie obraziły.

Na szczęście byłem w błędzie!!!

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

CZARNOHORA '90 (!!!!!!) (a nawet odrobina GORGANÓW (!!!))

Wrocław - Przemyśl
Przemyśl - Lwów
Lwów - Stanisławów
Stanisławów - Worochta

Wszystkie przejazdy pociągami

W Worochcie 3 noclegi w domu prywatnym. Z Worochy zorganizowaliśmy dwie wycieczki w okolice Jaremcza.

8 sierpnia 1990 r. (środa)

Jaremcze - dolina Żonki - dolina Bohrowca (przysiółek Bohrowiec) - połoninka Jawor - Jawornik-Gorgan (1467) - połoninka Prutinek - Jamna. Pogoda zmienna - od Jawornika mgła. Uciekliśmy przed gradem.

Poranek 8 sierpnia - ściana deszczu. Można szwendać się po Worochcie i próbować coś zwiedzać, ale to byłoby tylko oszukiwanie siebie. Można imprezować "na miejscu" - ale to jeszcze gorzej.

Wojtek wpadł jednak na pomysł, aby nawet w tej ulewie pojechać marszrutką (autobusem) do Jaremcza i wrócić stamtąd do Worochty pociągiem. Chciał zrobić zdjęcia budynku szkoły w Jaremczu, której kierownikiem przed wojną był jego dziadek i kilku innych rodzinnych pamiątek. Dostaliśmy zgodę na wyjazd - rzeszowsko-lwowskie kierownictwo obozu pozostało w Worochcie.

Okazało się, że pomysł Wojtka był nie tylko przysłowiowym "strzałem w dziesiątkę", ale całą serią dziesiątek. Gdzieś tak na początku drugiej godziny chodzenia po Jaremczu przestało padać. Szybka decyzja - "Wzięliśmy przecież ze sobą mapy, a zatem idziemy w góry!!! Nie, nie w Czarnohorę - w Gorgany!"


Obrazek

Dworzec (?) autobusowy w Worochcie. Przejazd marszrutką do Jaremcza

Obrazek

Nasza ekipa w najlepszej, czyli w tylnej, części marszrutki

Obrazek

Tego pana widocznego za szybą, w Jaremczu od wielu lat już nie ma. Zdjęcie Czesława Kołodzieja

Obrazek

Spacer po Jaremczu

Obrazek

Przedwojenna "kurortowa" część miasta - jedna z powstałych w latach 20. i 30. XX w. willi o charakterystycznej "ogólnopolskokarpackiej" architekturze.

Obrazek

Cerkiew p.w. Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny z 1911 r. Co ciekawe - wtedy, w 1990 r. obita obrzydliwą blachą, natomiast w 2008 r., gdy byłem w Jaremczu po raz drugi - zbroja ta była zdemontowana. Tendencja więc zupełnie inna, niż w pozostałej części Ukrainy. Ale jak jest dzisiaj - nie wiem?!

Obrazek

Południowa część Jaremcza, widok na okoliczne góry i na tzw. Nowy Wiadukt kolejowy na Prucie, wzniesiony w konstrukcji żelbetonowej w 1956 r. Dzieje wcześniej znajdujących się w tym miejscu konstrukcji zasługują na osobne opracowanie

Obrazek

"Hotel" w Jaremczu

Obrazek

Domek, jakich w tym terenie tysiące, ale z jakiegoś powodu go sfotografowałem. Wtedy decyzję o naciśnięciu spustu migawki podejmowało się trudniej niż w dzisiejszych cyfrowych czasach.

Obrazek

Początek części górskiej w tym dniu - huculski budynek gospodarczy w dolinie Żonki, w przysiółku Bohrowiec

Obrazek

Trochę etnografii - taczka "na ludowo". Tę wykorzystywano do przewożenia gnoju.

Obrazek

Obrazek

Drewniana kładka na Żonce.

Obrazek

Przysiółek Jaremcza Bohrowiec

Obrazek

Pierwsze maliny pod połoninką Jawor

Obrazek

... i pierwsze widoki już z połoninki Jawor

Obrazek

A co widać? Oczywiście centrum Jaremcza i otoczenie miejscowości, m.in. obryw zwany Białym Słoniem. Poniżej: widok na osuwisko Słoń na wschodnim zboczu Prutu ponad Jaremczem w sierpniu 2008 r.

Obrazek

Obrazek

Na połonince Jawor

Obrazek

Obrazek

Pierwszy nieco dłuższy popas w górnej części połoninki Jawor.

Obrazek

Przejście przez las pomiędzy połoninką Jawor a połoniną Jawornika-Gorganu

Obrazek

Kolejny odpoczynek

Obrazek

Koncentracja przed wejściem w pierwsze w naszym życiu gruzowiska gorgańskie, czyli po prostu gorgany.

Obrazek

I tu już wędrówka przez Jawornik-Gorgan

Obrazek

To, z czego Gorgany słyną - czyli z kamiennych głazowisk, zwanych gorganami

Obrazek

Wejście na główny wierzchołek Jawornika-Gorganu (1467 m n.p.m.) we mgle i w deszczu. Na szczęście jeszcze podczas pobytu na szczycie nieco się przejaśniło (na 20 minut)

Obrazek

Odpoczynek na szczycie. Później zaczęło lać i skończyło się fotografowanie w tym dniu.


9 sierpnia 1990 r. (czwartek)

Przejazd z Worochty do Jaremcza. Jaremcze - wodospad Prutu - turbaza "Huculszczyzna" (impreza) - Jaremcze. Powrót do Worochty. Cały dzień deszcz. W notatkach zapis: "Syf totalny".

W tym dniu do Jaremcza pojechaliśmy cała ekipą - kierownictwo postanowiło zorganizować zakrapiany "wieczorek zapoznawczy". Ponieważ w Worochcie nie było wtedy stosownego reprezentacyjnego obiektu, wybór padł na turbazę "Huculszczyzna" w Jaremczu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jeszcze jedna willa z okresu międzywojennego.

Obrazek Obrazek

Po kilku dniach ulewnego deszczu wody Prutu przybrały brązowożółtą barwę. Zachęcające do kąpieli w rzece zdania zawarte w dziesiątkach przedwojennych folderów i przewodników stały się cokolwiek nieaktualne.

Obrazek

Słynny wodospad Prutu w Jaremczu to już, niestety, odległa przeszłość. Najatrakcyjniejszy fragment, zwany Hukiem, został w XIX w. wysadzony, gdyż przeszkadzał w spławie drewna. Pozostały marne resztki uwiecznione, w tym przypadku, na dość marnej fotografii.
Później zdjęć w tym dniu nie robiłem - nie miałem lampy błyskowej aby uwiecznić szczegóły imprezy, natomiast do Worochty wróciliśmy już o zmierzchu.



10 sierpnia 1990 r. (piątek)

Do południa cały czas ulewa. Decyzja o wstępnym porannym rozpoznaniu - wyjazd autobusem do Foreszczenki i powrót. Ok. 12.00 wyjazd już naprawdę w góry. Początkowo mgła (!!). Dojście do Jez. Niesamowitego i rozwianie się mgły.

Dolina Prutu (między Foreszczenką z Zaroślakiem) - turbaza "Zaroślak" - stacja botaniczno-meteorologiczna na Połoninie Pożyżewskiej - dolina Dancerza - Jezioro Niesamowite; rozbicie namiotów. Jezioro Niesamowite - jeziorko pod Turkułem - Jezioro Niesamowite. Dwie godziny przed zachodem wyjście na grań - zwornik nad Małymi Kozłami (widmo Brockenu) - Jezioro Niesamowite

Obrazek Obrazek

Przed Zaroślakiem na jednym z drzew ujrzeliśmy mocno już zatarte znaki szlaku turystycznego. Ki diabeł? Nasze WIG-ówki to czarno-białe ksera, ale przy czarnych kreseczkach szlaków schodzących się przy Zaroślaku udało się odczytać na mapie skróty kolorów - z. i n. Zielony i niebieski - wzruszyliśmy się dość mocno, można nawet rzec, że "łzawie". Chyba wszystkim nam przypomniała się rozmowa sprzed dwóch dni z gospodynią domu, u której spaliśmy w Worochcie. Opowiadała nam, około sześćdziesięcioletnia wówczas kobieta, jak tuż przed wojną pomagała polskim znakarzom wytyczającym szlaki w Czarnohorze. Miała wtedy dziesięć lat. Nosiła kubełek z białą farbą. Za dzień pracy otrzymywała 2 złote. Wyraźnie podkreślała, że to była dwuzłotówka srebrna, a nie dwie złotówki wybijane z miedzioniklu (bo i takie monety były wtedy w obiegu). Mówiła, że przez tydzień pracy zarobiła prawie tyle, ile jej tata pracując ciężko w tartaku.

Z Zaroślaka przeszliśmy drogą obok stacji meteorologiczno-botanicznej na Połoninie Pożyżewskiej i wędrując ponad dnem dolin Homulskiego i Dancyszyka doszliśmy do kotła polodowcowego pod Turkułem. Namioty rozbiliśmy nad Jeziorem Niesamowitym - największym jeziorem polodowcowym w przedwojennej polskiej części Karpat Wschodnich.


Obrazek

Wędrówka przez zamgloną i deszczową dolinę Homulskiego (Dancysza).

Obrazek Obrazek

Jastrzębiec pomarańczowy (Hieracium aurantiacum L.) i ciemiężyca zielona (Veratrum lobelianum Bernh.)

Obrazek

Doszliśmy do Jeziora Niesamowitego, jeszcze 150 metrów od jego brzegów padał deszcz, snuły się mgły. Nagle... niemal wszystkie mgły i chmury się rozwiały. Zobaczyliśmy zielono-żółte ściany głównego grzbietu, kawałek niebieskiego nieba (po raz pierwszy od wyjazdu z Wrocławia) i za chwilę taflę jeziora.

Namioty rozbiliśmy błyskawicznie...


Obrazek

Obrazek

... i pośpieszne - całą naszą wrocławską ekipą - wyszliśmy na grzbiet, w rejon zwornika nad Małymi Kozłami. Zrobiło się nawet słonecznie, ale cała połonina parowała po kilkudniowych deszczach. W takich warunkach prędzej czy później musiało pojawić się "widmo Brockenu". I właśnie pełni ekscytacji je fotografujemy. Fotka samego widma mi, niestety, nie wyszła.

Dopiero po powrocie z grzbietu pierwszy posiłek w górach (pamiętam, jak nasz przewodnik, walczący kilka lat wcześniej w górach Hindukuszu Afganiec, ze zdumieniem patrzył, jak "robimy z proszku ziemniaki") a później jeszcze niezbyt długa, ale bardzo fajna, impreza.

11 sierpnia 1990 r. (sobota)

Pogoda OK! - wieczorem mgły

Jez. Niesamowite - wejście na grań - trawers Turkuła w stronę Połoniny Turkulskiej - Turkuł (1935) - Pożyżewska (1822) - Breskuł (1950) - trawers Howerli od południa - Przełęcz Hermanieska - Pietros (2020) - Przeł. Hermanieska - Howerla (2061) - Breskuł - trawers od zachodu Pożyżewskiej - północny wierzchołek Turkuła - przełęcz między Turkułami - zejście do Jeziora Niesamowitego.

Nasza rzeszowsko-lwowska kadra chyba w swoim namiocie w nocy zabalangowala, gdyż cała trójka nie wyrażała rano jakiegoś wyraźniejszego entuzjazmu na wyjście w góry. Na złożoną przez Leonida propozycję, aby jakąś na lekko przeprowadzoną wycieczkę rozpocząć dopiero za dwie-trzy godziny, czyli gdzieś już blisko południa, zakipieliśmy. Po na szczęście dość krótko trwającej dyskusji, dostaliśmy zgodę na samodzielny wyskok na Howerlę - "tam i z powrotem!". Ulga malowała się na twarzach obydwu stron właśnie zażegnanego konfliktu.

Obrazek

Poszliśmy zatem, najpierw w kilka minut złapaliśmy grzbiet, później skierowaliśmy się na północ, w stronę Howerli. Szliśmy przez Dancysza (1848 m n.p.m.), Pożyżewską (1822 m n.p.m.) i Breskuła (1912 m n.p.m.)

Obrazek

Spoglądaliśmy z góry na Kocioł Orendarski

Obrazek

Obrazek

Ze szczytu Dancysza można było zobaczyć, już za Jeziorem Niesamowitym z naszymi namiocikami, wyłaniającą się zza ramienia Turkuła postrzępioną grań - wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy czy Małych, czy też Wielkich Kozłów, a jeszcze dalej leżący w głównej grani Czarnohory zwornik Reber.

Obrazek

Tego dzisiaj w górach, i nie tylko w górach, się nie uświadczy! Wymiana pod kurtką, czyli improwizowanej ciemni fotograficznej, zerwanej w aparacie błony fotograficznej. Zerwany film to strata przynajmniej 4 klatek fotograficznych, a więc ponad 10% 36-klatkowego filmu.

Obrazek

Ponieważ obiecaliśmy naszemu kierownictwu, że pójdziemy "na Howerlę i z powrotem" gdzieś na wysokości Breskuła dokonaliśmy stosownych korekt w programie wycieczki. Postanowiliśmy wejść na "Królową Beskidów" (tak, tak - to Howerla, a nie niższa o przeszło 300 m Babia Góra, jest najwyższym szczytem Beskidów) nieco okrężną drogą - przez zakarpackiego Pietrosa (2020 m n.p.m.)!!! Dodaliśmy sobie, bagatela, raptem 16 kilometrów wędrówki i dobrze ponad 1000 metrów przewyższeń!!! Ale byliśmy szczęśliwi - sami, w kapitalnej scenerii i pogodzie i z ulgą, że... lwowski kolega Leonida nie jest chyba "kapusiem", bo gdyby był, to nawet po pijaku powinien iść z nami!

Korekta przebiegu wycieczki zaczęła się od trawersu południowo-zachodnich stoków Howerli. Wędrowaliśmy w stronę Przełęczy Hermanieskiej, która na niektórych nowszych mapach już nie występuje; między Howerlą a Pietrosem zaznaczane są teraz m.in. Połonina Lanczynieska, Połonina Skopeska i Przełęcz Kakaradza (1544 m n.p.m.)


Obrazek

Obrazek

Były fajne spotkania na połoninie

Obrazek

Żmudne jak diabli podejście na Pietrosa z blisko półkilometrowym przewyższeniem...

Obrazek

... i zasłużone bardzo późne drugie śniadanie na szczycie Pietrosa. Oraz sekundę potem deszcz i mgła, które uniemożliwiły wykonanie fotografii z wierzchołka.


Obrazek

Ale schodząc z Pietrosa ponad przełęczą, którą w swym kajecie nazwałem Hermanieską, odsłonił się widok na "dzwon" Howerli. Nasz obiecany kierownictwu cel - skrupułów i wyrzutów sumienia nie mieliśmy

Obrazek

Socjalistyczne olbrzymie kołchozowe szałasy pasterskie na Przełęczy Hermanieskiej (Lanczynieskiej?)

Obrazek

Pietros za nami...

Obrazek

... natomiast Howerla dopiero przed. Najpierw dla nas już znajomy widok na południowe "plecy" tej góry.

Obrazek

A potem zachodnią krótką dość ostrą grańką na sam szczyt.

Obrazek

Wreszcie doszliśmy. Mogliśmy już, zgodnie z umową zawartą z szefostwem, wracać do naszej bazy nad Jeziorem Niesamowitym. Grzbietem głównym zeszliśmy do Breskuła i aby nie powtarzać znanej już nam z porannej części wycieczki drogi granią, zbiegliśmy na dno Kotła Breskulskiego, strawersowaliśmy od zachodu Pożyżewską i zarastającym płaikiem wiodącym przez Kocioł Orendarski, kocioł pod Danceszem (z małym stawkiem Pod Danceszem) dotarliśmy o zmroku do Jeziora Niesamowitego.

Awantury nie było. Przypuszczaliśmy, że kierownictwo po naszym wyjściu w góry położyło się spać. Po popołudniowej pobudce "zrobiło" kolejną flaszkę (wskazywała na to dykcja szefa) i na dobrą sprawę nie zwróciło uwagi na naszą gigantyczną obsuwę czasową. Wieczór był miły; gitara, odrobina samogonu znalazła się i dla nas.



12 sierpnia 1990 r. (niedziela)

Pogoda: rano mgły, potem lepiej
Wejście na grań od Jeziora Niesamowitego - zwornik nad Wielkimi Kozłami - grań Wielkich Kozłów - zejście do doliny między Kozłami a Szpyciami (kocioł za Wielkimi Kozłami) - obejście Wielkich i Małych Kozłów - Jezioro Niesamowite

Obrazek

Obrazek

Śmietnik przy Jeziorze Niesamowitym. Naszych polskich puszek jeszcze wtedy nie było. Po latach, niestety, staliśmy się w tym miejscu największą "mniejszością konserwową". Wtedy śmieci nie były nawet ukraińskie, lecz po prostu ogólne - "radzieckie".

Obrazek

Ponieważ w tym dniu wszyscy byli zmęczeni (nasza wrocławska grupa - wiadomo!, kierownictwo - też wiadomo!), pojawił się consensus na program górski. Trasa ma być nie za długa, w miarę urozmaicona (najlepiej skałki, jakaś woda) i byłoby super, gdyby pojawiły się jeszcze jakieś jagody, może maliny itp. "I tak się stało!" (że zacytuję w tym miejscu klasyka, czyli anonimowego autora "Legendy Panońskiej - żywota Św. Metodego").

Najpierw tradycyjnie na grzbiet główny i krótka wędrówka na południowy-wschód, do zwornika nad Kozłami Wielkimi.


Obrazek

Wielkie Kozły – gdzieś tam we mgle majaczy wschodnie ramię Homuła (1788 m n.p.m.)

Obrazek

Początek graniówki Wielkich Kozłów

Obrazek

Jak zabawa to zabawa – łojenia (a może dojenia) Kozłów ciąg dalszy.

Obrazek

Te igiełki oszczędziliśmy!!!

Obrazek

… i zejście do zielonej doliny, a ściślej do doliny potoku Homulskiego.

Obrazek

Tojad mocny (Aconitum firmum Rchb.)

Obrazek

Śniadanie nad Homulskim

Obrazek

Dzwonek drobny (Campanula cochleariifolia Lam.)

Obrazek

Obrazek

Jeszcze trochę zieloności, bo przecież kolejny dzień to ma być już przelot granią Czarnohory ponad dolinami…

…i powrót na noc do namiotów. Ale był czas jeszcze na gitarę!



13 sierpnia 1990 r. (poniedziałek)

Lampa przez cały dzień. Wspaniale widoki (Świdowiec, Gorgany, Maramures, A. Rodniańskie, Czywczyny, Hryniawy, Beskid Huculski!). Niezapomniany Pop Iwan (obserwatorium). Dzika dolina Dzembroni.

Jezioro Niesamowite - wejście na grań - graniówka: Rebra (1997) - Gutin Tomnatyk (2016; szczyt w bocznej grani) - Brebienieskuł (2037) - Munczel (2002) - przełęcz pod Pop Iwanem (1805) - Pop Iwan (2022) - Przełęcz pod Pop Iwanem (1805) - zejście do doliny Dzembroni. Nocleg poniżej górnej granicy lasu.

Obrazek

Poranek i pogoda marzenie!!! A nad naszymi namiotami Turkuł (1933 m n.p.m.)

Obrazek

Wał Kostrzycy i kawał Beskidu Huculskiego jak na dłoni


Obrazek

Namioty już zwinięte, wszystko posprzątane. Jesteśmy gotowi do wymarszu. Kierunek - Pop Iwan.

Obrazek

Pożegnanie z Jeziorem Niesamowitym - i refleksja zmieszana z obawą, czy aby nie na zawsze. Na szczęście nie!

Obrazek

Jest wszystko: Pietros (2020 m n.p.m.), Howerla (2061 m n.p.m.), "ukryty" na tle Howerli Breskuł (1912 m n.p.m.), Pożyżewska (1822 m n.p.m.; ta z łukowatymi odsłonięciami skalnymi) i Dancesz (1848 m n.p.m.). Gdzieś tam za przełęczą Hermanieską majaczy Świdowiec. Widok z rejonu Przełęczy Turkulskiej, chyba już po wejściu na grań.

Obrazek

Fotografia robiona pod słońce, a zatem mocno zaniebieszczona, ale musiałem mieć to zdjęcie. Widać kawał Zakarpacia, łącznie ze znajdującym się na ostatnim planie murem granicznego (przed wojną czechosłowacko-rumuńskiego, a dzisiaj ukraińsko-rumuńskiego) grzbietu Gór Marmaroskich z m.in. Pop Iwanem Marmaroskim (1936 m n.p.m.; ten szeroki szczyt w centralnej części ostatniego planu)

Obrazek

Wędrówka granią ponad Małymi Kozłami

Obrazek

Czyżbyśmy zaczęli tęsknić za Rumunią? Na ostatnim planie Mihajlecul (ten trapezowaty, szerszy po lewej – 1920 m n.p.m.) i śmielszy Farcaul (1957 m n.p.m.; po prawej) – najwyższy szczyt Gór Marmaroskich. A ta ORWO-wsko zielona grańka na pierwszym planie to północna ściana kotła Butyn, wciętego w niewielką Połoninę Butyn. Na drugim planie zachodnie ramię dwutysięcznika Gutin Tomnatyka, następny ciemnozielony grzbiet to płaska i rozległa dwuwierzchołkowa Kływa (1446, 1458 m n.p.m.), a na jeszcze dalszym – przed Michaileculem i Farcaulem – graniczny grzbiet ukraińsko-rumuński ze zlewającą się z konturem dalej leżącego Farcaula Nieneską (1815 m n.p.m.). I wreszcie... możecie mi wierzyć lub nie - zupełnie na ostatnim planie, ponad kulminacją Kływej, ledwo na fotografii widoczne Góry Rodniańskie.


Obrazek

Dzisiaj już nieczęsty widok w Czarnohorze. Gdzie się pasły konie? Wiadomo - na Połoninie Rebra. A dalej widać zachodnie ograniczenie kotła Butyn i za nim wszystkie możliwe plany (m.in. Kływa, Perechrest, Pietros z Berlebaszką) z wieńczącym to wszystko Pop Iwanem Marmaroskim

Obrazek

Kozły Wielkie a za nimi w całej swej okazałości, dzień wcześniej ukryty we mgle, Homuł (1788 m n.p.m.). Za nim upstrzona szczytowymi i podszczytowymi polanami szeroka Maryszewska Wielka (1452, 1564 m n.p.m.), jeszcze dalej wał kilkuwierzchołkowej Kostrzycy (główny wierzchołek 1586 m n.p.m.) i wystające zza niej szczyty Beskidu Huculskiego (możliwe, że najbardziej z lewej to Biała Kobyła i pobliska nieco wyższa Gowora (1426 m n.p.m.), ale głowy dać nie mogę!

Obrazek

Właśnie minęliśmy grań Wielkich Kozłów...

Obrazek

Wieżyczki skalne w najwyższej części Kotła Gadżyny - widok z Reber (Żebra/Rebra 2001 m n.p.m.). Widoczny grzbiet zamienia się później w Grań Żeber (Szpyci) - niewidoczną na zdjęciu. Co jest widoczne na ostatnim planie, to nawet nie staram się w tej chwili roztrząsać. Chociaż wtedy, na grzbiecie, mieliśmy czas i składając - na lekkim wietrze - kilka czarno-białych kserówek map WIG-owskich rozpoznaliśmy chyba wszystkie znaczniejsze wzniesienia

Obrazek

Przed chwilą minęliśmy zwornik Żeber. A za nami Howerla i "przyklejone" do niej Breskuł i Pożyżewska

Obrazek

Właściwie wszystko już znajome - Pietros, Howerla, Breskuł, Pożyżewska, Dancysz, Turkuł, zwornik Żeber (Rebra) i wchodzimy na zacienioną połoninę Tomnatyk przy kolejnym zworniku (grzbiet boczny na "zakarpacką" stronę prowadzi w kierunku południowym na Gutin Tomnatyka 2016 m n.p.m.)

Obrazek

Pozostałości kamiennego szałasu lub schronu na zworniku Tomnatyka

Obrazek

Jeziorko Brebienieskuł (zwane też jeziorkiem Tomnackim) pomiędzy Brebienieskułem (2036 m n.p.m.), szczytem w grani głównej, a leżącym w bocznym grzbiecie Gutin Tomnatykiem. Widok z rejonu zwornika, czyli z grani głównej

Obrazek

Wielki Kocioł, czyli najwyższe piętro Kotła Gadżyny z niewielkimi stawkami polodowcowymi. Widok z grani głównej, ze zwornika Gutin Tomnatyka

Obrazek

Ze zwornika urządziliśmy sobie krótka wycieczkę na Gutin Tomnatyka. Był to drugi podczas naszej wędrówki, po dwa dni wcześniej odwiedzanym Pietrosie, zakarpacki dwutysięcznik. Wschodnie zbocze Pietrosa widoczne jest również i na tym zdjęciu, na lewo od zgrabnej sylwetki Howerli. Na lewo i prawo od Howerli, na ostatnim planie, już Gorgany.

Obrazek

Ze szczytu Gutin Tomnatyka po raz pierwszy pojawił się przed nami w całej swojej okazałości Pop Iwan - oczywiście ten Czarnohorski (2028 m n.p.m.) (po lewej Smotrec 1894 m n.p.m.)

Obrazek

Jezioro Brebienieskuł z Gutin Tomnatyka - dość nietypowe ujęcie, bo mało kto wchodzi na ten odrobinę oddalony od grzbietu głównego szczyt. A - jak widać - warto

Obrazek

Widok z grzbietu głównego, od strony wschodniej z rejonu kulminacji Brebienieskuła, na kocioł jeziora Brebienieskuł. Na lewo od niego Gutin Tomnatyk

Obrazek

Taka sobie fotka przy przedwojennym polsko-czechosłowackim słupku granicznym

Obrazek

Odpoczynek na grani w rejonie skałek pomiędzy Brebienieskułem a Munczelem (1998 m n.p.m.)

Obrazek

Schron z I wojny światowej na Munczelu

Obrazek

Setki metrów drutów kolczastych - pamiątka z I wojny na Munczelu. Walki trwały tu w sierpniu i wrześniu 1916 r.

Obrazek

Spotkanie z pasterzem - dzisiaj owce w najwyższych partiach Czarnohory to też już, niestety, przeszłość...

Obrazek

Obrazek

Widok z Munczela - Kocioł między Munczelem a Brebienieskułem (na niektórych mapach oznaczany jako Dynarskie Pole), Brebienieskuł i na ostatnim planie Howerla

Obrazek

Skały na grzbiecie Dzembroni (1878 m n.p.m.) i spojrzenie na Pop Iwana

Obrazek

Coraz bliżej...

Obrazek

Widok z Balcatula (1852 m n.p.m.) na Smotrec (1894 m n.p.m.)

Obrazek

Ostatnie metry przed ruinami obserwatorium astronomiczno-meteorologicznym na Pop Iwanie, które było jedną z największych inwestycji międzywojennej Polski; koszt budowanego w latach 1926-1938 i otwartego 29 lipca 1938 r. gmachu wynosił 1 milion ówczesnych złotych

Obrazek

Zaczyna się zwiedzanie ruin obserwatorium

Obrazek

Najpierw wspinaczka na dach... Ze względu na widoki i - może przede wszystkim - odrobinę adrenaliny

Obrazek

Później sprawdzamy, czy przez okno widać to samo. Brebienieskuł jest, Gutin Tomnatyk jest... a zza łączącego te szczyty grzbieciku wystaje wierzchołek Howerli... Wszystko się więc zgadza...

Obrazek

I znowu skok na dach...

Obrazek

Szczyt Pop Iwana był najdalej na południowy-wschód wysuniętym punktem w grani Czarnohory, do którego dotarliśmy w naszej sierpniowej wędrówce w 1990 r. Nasze szefostwo - lwowski przewodnik i rzeszowski pilot - zaordynowali odwrót do cywilizacji. Najpierw trzeba było zejść do wioski Dzembroni (wtedy jeszcze pobrzmiewała - w ustach Leonida - nazwa Beresteczko, dzisiaj już na szczęście oficjalnie zarzucona, decyzją z 2009 r.). Do Dzembroni schodziliśmy kierując się najpierw z powrotem grzbietem w stronę północną, granią główną na tzw. przełęcz pod Pop Iwanem, aby później, mijając po prawej ręce osławiony "Kwadrat" (fundamenty przedwojennego schroniska AZS), odbić na północ ku źródliskowej partii rzeki Dzembroni.

Obrazek

Zejście z Pop Iwana - na hali poniżej grzbieciku z Uchatym Kamieniem.

Obrazek

Pola kosówek i krzaków jałowca w najwyższych partiach doliny Dzembroni. Po wspaniałym dniu, przy pierwszych świerkach górnej granicy lasu rozbiliśmy namioty. Ostatnia noc w Czarnohorze w 1990 r. Czarnohorze jeszcze radzieckiej, następny mój wyjazd w te góry to już pobyt w rzeczywiście ukraińskich Karpatach.


14 sierpnia 1990 r. (wtorek)

Dolina Dzembroni - Dzembronia.

Koniec części pieszej. Przejazd z Dzembroni ciężarówką do Żabiego. Dolina Czeremoszu wspaniała.

Żabie - Kołomyja autobus. Nocleg w krzakach za miastem.

Obrazek

Bridki - niewielkie prześwity i polanki w lesie w dolinie Dzembroni nieco powyżej Polany (Połoniny) Czufrowej

Obrazek

Szałas pasterski (wtedy jeszcze użytkowany) na Polanie Czufrowej.

Obrazek

Spojrzenie na grzbiet główny z Polany Czufrowej - Munczel i fragment grzbietu Dzembroni?

Obrazek

Odpoczynek w cieniu Smotreca


Obrazek

Pierwsze zabudowania wsi Dzembroni i dominujący ponad wsią Smotrec (1894 m n.p.m.)

Obrazek

Dzembronia i grzbiet Kosaryszcze z huculskimi zagrodami

Obrazek

Jesteśmy już we wsi

Obrazek

Nie mieliśmy czasu na zwiedzanie Dzembroni. Leonidowi szybko udało się załatwić ciężarówkę, która dowiozła nas do Żabiego (Werchowyny). Tam pośpieszne zwiedzanie i autobus (marszrutka) do Kołomyi. Dojechaliśmy tam już dość późno, więc czasu starczyło jedynie na znalezienie pod miastem, w krzakach podmiejskiego rachitycznego lasku, jakiegoś miejsca na rozbicie namiotów.

15 sierpnia 1990 r. (środa)

Kołomyja. Wyjście z krzaków i dreptanie do przystanku autobusowego (3-4 km). przejazd do centrum Kołomyi. Sklepowanie.

Obrazek

Nasz ostatni wschodniokarpacki biwak w 1990 r., w krzakach pod Kołomyją. Fotografia Czesława Kołodzieja

Obrazek

Zabytkowa dzisiaj prawosławna cerkiew p.w. Zwiastowania Przenajświętszej Bogurodzicy w Kołomyi z 1587 r. Zdjęcie Czesława Kołodzieja

A później powrót przez Lwów do Przemyśla. Na kolejowym przejściu granicznym spotkanie z kolejną naszą SKPS-owską kołową wrocławską grupą, która dopiero startowała w Czarnohorę (okazuje się, że mieli więcej deszczu niż my) a później już bezpośrednio - pociągiem oczywiście - do Wrocławia.

KONIEC

PS. Wspomnienie to chciałbym zadedykować uczestnikowi naszej czarnohorskiej wędrówki, Jackowi Kołodziejowi, spoglądającemu teraz na zaśnieżoną Czarnohorę z tych najwyższych, niebieskich połonin.
KrzysiekJ
 
Posty: 174
Rejestracja: 22 gru 2013, 01:43

Re: Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (1990 r.)

Postautor: Ewa J. » 08 kwie 2016, 22:57

Krzyśku,

zatkało mnie na cacy... dziękuję za tę garść wspomnień. Zdjęcia widziałam już wcześniej, ale dodatkowo połączone jeszcze z komentarzami - frajda nie do opisania...

Ja mogę o sobie powiedzieć:
"Nie ukołysze już Prut mnie do snu,
ani wiele innych górskich rzek
tylko wspomnienia zostają mi
i buntująca się krew..."
Oooo, niechcący wyszło nawet do rymu. Ale dobrze jest mieć takie wspomnienia i dobrze było być z Tobą - aby je w cudowny sposób odzyskać :-) :-) :-).
Swoją drogą, choć przecież Twoja piosenka jest jedną z moich absolutnie ulubionych, a Ty mało masz w sobie z rewizjonisty, jakoś tak trochę pachniała, a jeszcze bardziej była owiana mgłą tajemnicy. Fajnie jest usłyszeć jej historię.

Nie pamiętałam zupełnie, że nasze trasy zależały od zgody albo i niezgody naszych "opiekunów". Na szczęście byli fajni i chyba zawsze się zgadzali...?
Oglądam swoje odkopane właśnie przeźrocza i dziwię się jak można było oglądać takie orwo-badziewie. Rok później ewidentnie są już na Fuji - przynajmniej te moje :-). Czytając Twoja relację, oglądając siebie w towarzystwie "tego" pana i patrząc na orwo-zawsze-żółte doceniam nasze może nie idealne ale jednak mające swoje zalety czasy...
Hmmm... ale gdyby nie owe dawne czasy, nigdy nie powstałaby Twoja piosenka, nie byłoby marzeń...

Pozdrawiam bardzo serdecznie,
Ewa
Awatar użytkownika
Ewa J.
 
Posty: 10
Rejestracja: 17 maja 2014, 15:51

Re: Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (1990 r.)

Postautor: KrzysiekJ » 09 kwie 2016, 09:15

Ale fajna odpowiedź! Dziękuję Ci Ewo! Żeby każda dawna wędrówka i relacja z niej znajdowała takie swoje echo, odbijające się - wprawdzie w tzw. przestrzeni wirtualnej - lata całe po odbyciu tej wędrówki, to mielibyśmy taką swoistą kontynuację naszych dawnych rozmów i gwaru przy dziesiątki lat temu wygaszonych ogniskach. Znowuż flanelowe koszule w kratę stałyby się, wprawdzie tylko na kilkanaście-kilkadziesiąt minut, czymś normalnym...

Wprawdzie na ekranie i - w zależności od tego, czy uchwycone kiedyś na ORWO-UT 18, UT-20 czy też UT-21 - w tonacji albo lekko zielonej, albo niebieskiej, albo też, jak nasza Czarnohora, żółtawej. No chyba, że w zakładzie fotograficznym przy ul. Żeromskiego postarano by się i wywołano nasze filmy w tzw. "świeżej chemii", to mielibyśmy kolory "nawiązujące do naturalnych barw".

Nasz SKPS to nie setki, ale tysiące najrozmaitszych górskich wyjazdów. Wyjazdów, których program i trasa najczęściej odbiegały od sztampowych, polecanych przez drukowane przewodniki. To warianty wariantów - nie tylko w najlepiej znanych nam Sudetach, ale też i w innych górach. Po rumuńskim Retezacie łaziliśmy po takich ścieżkach, po których nawet rumuńscy turyści zazwyczaj nie chodzą. Wiem - bo przed dwoma laty opowiadałem o moim pierwszym obozie w tych górach szefowi schroniska Buta. Był zdumiony...

A te tysiące wędrówek przekładają się na dziesiątki i setki tysięcy zdjęć. Niektórych z nich nietrwałych i bardzo małych - takich na 24 x 36 mm, czyli przeźroczy, slajdów jak kto woli. To ogromny potencjał i jednocześnie unikatowy... Bo "przeźrocze jest tylko jedno". I o tym, co na nim jest i dlaczego spust migawki wciśnięto w tej właśnie chwili, wie zazwyczaj tylko jedna osoba - autor zdjęcia.

Zabrzmi to może trochę historyczno-histerycznie, ale warto chyba ten ogromny potencjał chociaż w niewielkim stopniu uratować. Fajnie że jest dla kogo - dla współtowarzyszy ze szlaku, dla przyjaciół zasiadającym przy tym samym ognisku, kumplom ze schroniska, a może i dawnym kursantom. Wiem też, że i dla tych, których w czasach "flanelowych koszul w kratę" na świecie jeszcze nie było.

Na razie - może dlatego, że "od czasu do czasu mam nieco więcej czasu" - obrabiam sobie jakąś partyjkę starych przeźroczy i przygotowuję do nich być może nieco za ckliwą i ocierającą się o mentalny ekshibicjonizm wspomnieniową słowną narrację. Czy to ma sens?

Twoje słowa, Ewuś, wskazują, że chyba tak. Dziękuję Ci bardzo!
KrzysiekJ
 
Posty: 174
Rejestracja: 22 gru 2013, 01:43

Re: Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (1990 r.)

Postautor: Koks » 09 kwie 2016, 13:42

KrzysiekJ pisze:Zabrzmi to może trochę historyczno-histerycznie, ale warto chyba ten ogromny potencjał chociaż w niewielkim stopniu uratować. Fajnie że jest dla kogo - dla współtowarzyszy ze szlaku, dla przyjaciół zasiadającym przy tym samym ognisku, kumplom ze schroniska, a może i dawnym kursantom. Wiem też, że i dla tych, których w czasach "flanelowych koszul w kratę" na świecie jeszcze nie było.


Warto, warto. Regularnie czytam Twoje relacje 'z tamtych lat'. I z jednej strony myślę sobie, że 'teraz to już nie to samo, wszędzie można sobie zawsze pojechać'. Ale po chwili nachodzi mnie myśl, że jednak całe szczęście, że to już przeszłość :)
Awatar użytkownika
Koks
Moderator
 
Posty: 444
Rejestracja: 22 gru 2013, 12:26
Lokalizacja: Srebrna Góra

Re: Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (1990 r.)

Postautor: KrzysiekJ » 10 kwie 2016, 11:52

Masz rację, dobrze że to już przeszłość. Obecnie świat praktycznie stoi otworem - trzeba mieć tylko trochę czasu i mniejszą lub większą sumę pieniędzy; i dobrze wybrać cel wyjazdu. Kiedyś oczywiście tak nie było. Może dlatego tak intensywnie przeżywaliśmy każdy wyjazd w góry zagraniczne, że było to naprawdę święto, zdarzające się rzadko kiedy częściej niż raz w roku. Nie kłamię - do 1986 r. bywałem w górach za granicą najwyżej raz w roku. Zmieniło się to w 1987 r., kiedy oprócz zimowego obozu w bułgarskim Pirynie udało się mi wyjechać na dwie kilkudniowe wycieczki w Teplicko-Adrspachskie Skały i w Jesioniki (wszystko to imprezy SKPS-owskie organizowane poprzez Biuro Turystyki Zagranicznej PTTK).

Pamiętam doskonale, jaki wstrząs przeżyłem podczas lektury przewodników po Karpatach Wschodnich H. Gąsiorowskiego, wydawanych w latach 30. minionego wieku. Po przeczytaniu zdań, że członkowie PTT z opłaconą składką członkowską mogą na każdej górskiej ścieżce i perci przekroczyć granicę z Czechosłowacją, natomiast granicę z Rumunią "tylko" na częściej wykorzystywanych płajach pasterskich, to musiałem długo dochodzić do siebie. A miałem wtedy 20-21 lat i "stan wojenny za oknem".
KrzysiekJ
 
Posty: 174
Rejestracja: 22 gru 2013, 01:43

Re: Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (1990 r.)

Postautor: Ewa J. » 10 kwie 2016, 16:51

Taaak, ja niedawno się zdziwiłam (miło), gdy jeden z moich nieco młodszych kolegów z pracy, poprosił właśnie o jakieś 'stare zdjęcia z gór', "bo kiedyś to się chodziło, teraz z tymi wszystkimi goreteksami, piankami itp. to każdy potrafi". Krzyśku, dzięki tym przeźroczom udało mi się chyba lepiej niż dobrze spełnić jego oczekiwania :-) :-). Pozdrowienia dla Mariusza :-).

My w 87 pojechaliśmy na wycieczkę szkolną do Skalnych Miast. Był to pomysł zaiste wywrotowy (chyba Bogny), w kuratorium ręce załamywali i wiele musieliśmy się nadreptać aby zdobyć wszystkie stosowne zgody. Przekroczenie granicy - przeżycie zapierające dech w piersiach. Nie to co to teraz - nawet nie wiadomo kiedy i gdzie. Ale zdecydowanie tak jest lepiej.
Awatar użytkownika
Ewa J.
 
Posty: 10
Rejestracja: 17 maja 2014, 15:51

Re: Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (1990 r.)

Postautor: rbosowski » 22 cze 2018, 14:31

A ja dopiero teraz przeczytałem o Czarnohorze AD. 1990! Z wielką przyjemnością. W roku 1990 nie wiedziałem o Czarnohorze nic. Niedługo to się jednak zmieniło i również zaczęło mnie "nosić", żeby dotrzeć w ukraińskie dziś Karpaty. Udało się już po studiach w sierpniu 2000 r. Pewnie, że to nie to samo co 10 lat wcześniej, pewnie że nie było już ZSRR, lecz co z tego? W czwórkę przeszliśmy Czarnohorę od Jasini przez Pietros, Howerlę, Gutin Tomnatyk do Popa Iwana z zejściem do Dzembroni, potem już w trójkę cały Świdowiec od Rachowa kawał Gorganów z Przeł. Legionów i Sywulą. 16 dni pięknej pogody i 5 minut deszczu... Rzadko zdarza mi się oglądać zdjęcia "stamtąd" z lat 90-tych. Dlatego ogromnie przejęty przeczytałem Twój tekst i powróciłem na chwilę myślami w ukraińskie Karpaty(potem dwukrotnie w nie powracałem - tylko dwukrotnie!). W 2000 roku koło szałasu nad Dzembronią pasły się jeszcze barany. I widmo Brockenu również widziałem, ze szczytu Smotreca.
Dlatego uważam, że trzeba jednak zorganizować sudecki piknik w Beskidach. Z piosenką o Czarnohorze oczywiście.
Rysiek
rbosowski
 
Posty: 15
Rejestracja: 13 cze 2018, 21:17

Re: Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (1990 r.)

Postautor: KrzysiekJ » 23 cze 2018, 23:50

Jasne, że trzeba...

Oczywiście mam na myśli propozycję Ryśka, aby w naszym SKPS-owskim gronie spotkać się gdzieś w Beskidach.

Na forum wrzucę za chwilę jakieś stare, sprzed 35 lat, wspomnienie z kołowego dwudniowego wypadu w Beskidy.
KrzysiekJ
 
Posty: 174
Rejestracja: 22 gru 2013, 01:43

Re: Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (1990 r.)

Postautor: KrzysiekJ » 02 sie 2023, 10:33

Przed dwoma tygodniami w naszej SKPS-owskiej chatce na Polanie św. Huberta w Górach Bystrzyckich spotkałem Małgosię Tomczak. Pogadaliśmy sobie i pośpiewaliśmy przy ognisku po wielu, wielu latach. Dowiedziałem się, że jakiś czas temu nagrała jedną z moich czarnohorskich piosenek, która trafiła na YouTube. Pięknie zaśpiewana i zagrana. Są to dwie wersje piosenki "Na wysokiej połoninie" (ze słowami, na które przed przeszło 40 laty natrafiłem czytając I tom epopei Stanisława Vincenza) - pierwszą Gosia nagrała przed wielu laty, drugą znacznie później, już na lepszym sprzęcie nagrywającym i z bogatszą aranżacją. Pamiętam, że na naszych sudeckich wycieczkach śpiewałem tę piosenkę bardzo rzadko, natomiast podczas wyjazdów w Karpaty niemal zawsze.

Mam nadzieję, że linki zadziałają:

https://www.youtube.com/watch?v=e5fST6dMwHw

oraz

https://www.youtube.com/watch?v=YcqqrzFBdvQ

Miłego słuchania :)
KrzysiekJ
 
Posty: 174
Rejestracja: 22 gru 2013, 01:43


Wróć do Wyjazdy, rajdy, wyprawy... [ODBYŁO SIĘ]

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości

cron