MrozenWysłany: Nie Mar 02, 2008 10:42 am Przytoczę treść artykułu, który ukazał się dopiero co w :
http://walbrzych.naszemiasto.pl/wydarzenia/824406.html Inwazja szkodników na dolnośląskie lasy wczoraj
Jeszcze kilka lat wrocławski ogród zoologiczny był jednym z nielicznych miejsc na Dolnym Śląsku, gdzie można było podziwiać żywego jenota, szopa pracza lub piżmaka. Dzikiej przyrodzie naszego regionu zwierzęta rodem z Dalekiego Wschodu i Ameryki Północnej były nieznane.
Teraz przy odrobinie szczęścia można się na nie natknąć, spacerując po lasach lub w pobliżu zbiorników wodnych.
To efekt działalności człowieka. Zwierzęta sprowadzono do Europy w celach hodowlanych. Z farm zaczęły jednak uciekać lub były wypuszczane, ze względu na brak popytu na futra. Jenoty przywędrowały na Dolny Śląsk ze wschodnich rejonów Polski, szopy z Niemiec, a piżmaki z okolic czeskiej Pragi. W nowych warunkach, gdzie nie mają zbyt wielu naturalnych wrogów, szybko się zaaklimatyzowały. Budzi to uzasadniony niepokój przyrodników.
- Pojawienie się w dolnośląskich lasach jenotów i szopów praczy sprawiło, że znacznie zmniejszyła się populacja wielu gatunków ptaków, gadów i płazów. Niektórym grozi nawet wyginięcie w naszym regionie - przyznaje Radosław Ratajszczak, dyrektor wrocławskiego ogrodu zoologicznego. - Piżmaki dla odmiany niszczą wały przeciwpowodziowe, w których drążą korytarze.
Największym problemem dla przyrodników są obecnie jenoty. Pojawiły się u nas jako pierwsze i jest ich najwięcej. Według leśników i myśliwych są bardziej niebezpieczne niż lisy. W poszukiwaniu pożywienia są dokładniejsze i nic nie umknie ich uwadze. Mimo że importowany drapieżnik nie podlega ochronie, zmniejszenie jego populacji jest niezwykle trudne.
- Na zimę zaszywa się w norach i zapada w sen - tłumaczy Tadeusz Ćwieluch, leśniczy z Wałbrzycha. - Przesypia zatem okres łowny, a wiosną i latem jest pod ochroną, bo rodzi i wychowuje młode. I koło się zamyka.
Pojawienie się w wyniku ingerencji człowieka nowych gatunków zwierząt może mieć katastrofalne skutki również dla nich samych.
Przyrodnicy podają przykład zasiedlenia Dolnego Śląska muflonami. Rozmnażając się przez wiele lat w ramach tego samego stada, samce zaczęły cierpieć na chorobę genetyczną. Ich zawinięte rogi zamiast równolegle do pyska, wrastają w kark i powodują śmierć w męczarniach. Z pomocą naukowców z Instytutu Biologii Akademii Pedagogicznej w Krakowie, podjęto próbę ratowania zwierząt. W ubiegłym roku sprowadzono w Góry Stołowe 180 muflonów ze Słowacji, aby przemieszać chorujące stado.
- To dowód, że człowiek nie powinien ingerować w prawa natury - mówi Ratajszczak. - Wypuszczając nowe gatunki zwierząt na wolność, ludzie po prostu zaśmiecają przyrodę. "Nowe gatunki zwierząt na wolności to zaśmiecanie przyrody"
Artur Szałkowski - POLSKA Gazeta Wrocławska
Trudno nie zgodzić się w dużej mierze ze słowami autora (tak naprawdę dotyczy to także kozic). Problem w tym, że sto lat wcześniej poglądy na ochronę przyrody były zupełnie inne i te gatunki już się tu zadomowiły. Niech to będzie wstępem do napisania czegoś o muflonach.
Dodane po 6 minutach:
I jeszcze drobna uwaga - te muflony w zeszłym roku sprowadzono chyba w Góry Sowie i Bardzkie, a nie Stołowe.