Ja też swoich Himalajów już nie mam. Miałem w sumie trzy pary, noszone kolejno od 1983 do 1994 r. Wszystkie padły, chociaż trzymały się dzielnie. Wtedy robiliśmy naprawdę ok. tysiąc kilometrów rocznie. Miały więc prawo się zniszczyć. Pamiętam, że w Czarnohorę w 1990 r. pojechałem jednak w czeskich (czechosłowackich) Botasach i przeklinałem tę decyzję - zatęskniłem za moimi mocno już startymi Himalajami.
Ale mam za to prawie nieśmigane również wałbrzyskie Zawraty, najcięższe z możliwych butów - dwuwarstwowe, tzn. zewnętrzna skórzana skorupa i wewnętrzny botek. Ostatni raz nosiłem te ciężary jeszcze w poprzednim tysiącleciu, i to raczej przed 1990 r. Traktuję je jako zabytek
Miejsca ze zdjęcia jeszcze nie zdradzę - może Krzyś B. sobie przypomni? Zdjęcie z Wilkołakiem jest sporą wskazówką. A propos - Krzysiek też chodził w Zawratach. Na jego zdjęciu pod Matterhornem widać, jakie to były olbrzymie buciska.